piątek, 14 kwietnia 2017

Niewzruszenie - Ewa Nowak


Nie wskażę, gdzie która ze stron świata leży –

Mądremu to na nic, głupi nie uwierzy.
Jacek Kaczmarski, Motywacja



    "Zaczęło kropić i gdyby Marianna była rozsądna, przyśpieszyłaby, żeby dojść do domu, zanim się na dobre rozpada. Ponieważ jednak nie była rozsądna, a może nawet była wręcz nierozsądna, najpierw zwolniła, a następnie usiadła na łańcuchu łączącym dwa z wielu słupków, które okalały lasek na skrzyżowaniu Odkrytej i Marcina z Wrocimowic. Łańcuch był niestabilny, wąski i wbijał się w pośladki, ale postanowiła zignorować tę niedogodność. Zadarła głowę, łapiąc do ust krople deszczu.
    Nie miała żadnych poważnych kłopotów, nikt jej nic złego nie zrobił, nikt nie dokuczył, nie złamał serca, nie skrzywdził, wszystko było w normie.
    No właśnie – w normie. Środek, przeciętność, tandeta i nicość. Zero adrenaliny i mocnych wrażeń, a jej się nagle zachciało jakiejś ostrej jazdy bez trzymanki. Od kilku dni ta normalność dziwnie jej ciążyła. Sama nie wiedziała, o co jej chodzi, ale naraz wszystko przestało jej się podobać.
    – Zmokniesz. – Lew właśnie wracał do domu.
    – Siadaj, kontempluj deszcz i mów, co u ciebie.
    – Nic. Jutro odbieram kota.
    – Bardzo dobrze.
    Zamilkli. Siedzieli na dwóch sąsiednich łańcuchach i bujali się lekko. W końcu byli tu po to, żeby moknąć, a nie gadać.
      Wreszcie odezwał się Lew.
    – W co ci najbardziej zimno?
   – W żyłę wrotną. A tobie?
   – W zastawkę mitralną. Śledziona też mi zmarzła. Idziemy. Jest w domu coś do jedzenia?
   – Resztki resztek, wczorajszy chleb i sos po zrazach. W najlepszym razie po pół zrazika, jeśli rano ojciec nie zjadł.
  – Mniej jesz, dłużej żyjesz – spokojnie powiedział Lew.
  – Tylko w centralnej Afryce raczej z tym hasłem nie wyskakuj, dobrze ci radzę.
  – Możemy już iść?
  – Możemy.
   – To dlaczego nie idziemy?
   – Nie wiem, nie jestem wróżką – powiedziała poważnie i nadal nie wstawała.
      Po chwili ruszyli jednak w stronę domu.
  – Dziś na matmie mieliśmy funkcje. Pasjonujące – skrzywił się Lew. – Rozmyślałem o Wall.em. Szekspir mógłby się uczyć od scenarzystów. Galeria psychologicznych archetypów…
    – „Galeria psychologicznych archetypów”? I ty się dziwisz, że nie masz kolegów, koleżanek ani nikogo w tym rodzaju, o dziewczynie nie wspominając? Chociaż nie, wspomnijmy: ty je odstraszasz, płoszysz! Jeśli będziesz używał sformułowań w rodzaju „karykaturalny system edukacyjny”, masz szanse tylko u intelektualistek. A jaki procent ludności w Polsce stanowią intelektualistki?
    – Wiesz co, Mańka? Nie mogę słuchać twoich rad w kwestiach sercowych. To jakby słuchać bezdomnego, jak zostać milionerem. A tak na marginesie, nie szukam dziewczyny. Życie singla bardzo mi odpowiada.
    – Na pewno – mruknęła Marianna.
    – Wiesz, ostatnio obejrzałem sobie po raz kolejny Śpiącą. To jest coś! Karykatury ojców, jeden gorszy od drugiego, i wszyscy to kupujemy, bo wszyscy rozumiemy, że jak gdzieś są rodzice, to zawsze porąbani. Tylko Cody z Bernarda i Bianki ma matkę w normie, ale może dlatego, że widzimy jedynie jej łydki? Jak myślisz, jest na świecie choć jedna osoba, która ma normalnych starych?
   – Wątpię. Owszem, bywają normalni ludzie, ale raczej nie zostają rodzicami. Nikt normalny nie zdecydowałby się na posiadanie dzieci. W każdym razie ja o takim przypadku nie słyszałam.
   – Z tym że my mamy najgorzej ze wszystkich.
   – Bluźnisz.
   – Wiem.
  – Jak ja nie lubię piątków. W piątek jakoś zawsze bardziej widać, że nie ma żadnych przyjaciół. Zobacz, kobieta z fioletowymi włosami.
  – Ten kolor to mahoń – beznamiętnie powiedział Lew. – Albo ojciec Arielki. Jak byłem młodszy, myślałem, że to furiat.
  – A teraz co myślisz? Że to spokojny sangwinik?
 – Że to straszny furiat. Niebezpieczny. Powinno mu się odebrać prawa rodzicielskie. Idziemy. Wątroba też mi zmarzła.
   Lew otworzył drzwi na pachnącą nowością klatkę schodową i przytrzymał je, żeby siostra weszła.

    – Lewku, dlaczego ty tak grzebiesz w tym talerzu?
    – Wyobraża sobie, że to gołąbki z mrożonki.
    – Nie miałam czasu, przepraszam.
    – Czy ja coś mówię? Czy ja narzekam?
    – Wpędzasz mnie w poczucie winy tym grzebaniem – powiedziała mama.
    – A to już jest twój problem. Ja bez żadnego podtekstu sobie grzebię, to ty sama robisz projekcję. – Lew poskrobał po talerzu, zamoczył wczorajszy chleb w resztkach barszczu. – Beznadziejny ten barszcz – mruknął cicho.
   – Nie smakuje ci? – zapytała z troską mama.
   – Bardzo mi smakuje. Jestem nieludzko głodny i zjadłbym nawet emaliowaną miednicę. Mówię tylko, że jest beznadziejny. – Pożuł przez chwilę, przełknął i zwrócił się do siostry: – A teraz z okazji piątku obejrzę sobie Pioruna.
    – A lekcji jakichś nie macie? – zainteresowała się mama.
   – Nie zając – rzuciła Marianna.
   – Też prawda. Mnie zawsze szkoda było piątku na lekcje. No, lecę do roboty. – Mama jednym haustem dopiła kawę i wstała od stołu. – Wstawcie naczynia do zmywarki.
   – Z góry mówię, na mnie nie liczcie. Nie mam serca ich ładować do zmywarki. Nie dość, że są brudne, to jeszcze zamykać je w ciemnicy? Niech sobie postoją na blacie i popatrzą na świat – całkiem serio powiedziała Marianna.

    Było piątkowe mokre popołudnie, pierwszy dzień prawdziwej jesieni. Zaczynał się weekend. Matki biegały na spotkania z koleżankami, a potem z poczuciem winy wracały do domów, gdzie gotowały, żeby chociaż w sobotę rodzina dostała jakąś normalną, mało przetworzoną żywność. Ojcowie zalegali przed telewizorem albo uciekali na ryby czy mecz lub oddawali się innym zajęciom, które miały usprawiedliwić ich brak zainteresowania rodziną.
    Z Henselami było inaczej – zaczynali najintensywniejszy czas w tygodniu. Piątek to najlepszy dzień dla wróżki Sylwany, a dla ojca ostateczny termin, żeby przygotować nagłośnienie, zadzwonić do Murzyna, spisać repertuar na jutrzejsze wesele i załatwić telefonicznie resztę spraw. Weekend w rodzinie Henselów to czas laby dla młodzieży, a dla rodziców czas zarabiania pieniędzy.

(...)

    Kiedy Lew dorósł na tyle, że zrozumiał, iż nie jest Tomkiem, Michałkiem, Krzysiem, Pawełkiem czy Dominikiem, gdy już zawsze i przez wszystkich był nazywany Zwierzakiem, gdy nawet koleżanki z klasy mówiły: „Zwierzaczku, podasz mi, co ci wyszło w czwartym zadaniu?”, postanowił przeprowadzić śledztwo i wykryć sprawcę tego stanu rzeczy. Zabrał się do pracy metodycznie. Do dziś istnieje kartka, na której sześcioletni Lew zapisał:

Mama
Tata
Marianna
Babcia
Dziadek
Wujek Murzyn

    Marianna została wykreślona, ponieważ w dniu narodzin brata była osobnikiem chodzącym raczej nieporadnie oraz niemówiącym, mimo wieku trzech lat, ani jednego słowa. Śledztwo zaczął więc od mamy. Zadał jej kilka podchwytliwych w jego pojęciu pytań w stylu: „Kto mnie tak nazwał?”. Mama wykręciła się, mówiąc, że gdy go urodziła, cierpiała na ostrą depresję poporodową. Kiedy jej przeszło, Lew miał sześć tygodni i był uroczym bobaskiem.
    Od ojca uzyskał mniej więcej to samo, czyli odpowiedź nie na temat. Jak za każdym razem, gdy miał ku temu okazję, ojciec z przyjemnością wyjaśnił, że syn był bezpośrednią przyczyną ich powtórnego małżeństwa, o czym Lew doskonale wiedział. Ojciec pamiętał, że po narodzinach syna Anna miała ostrą depresję poporodową. Płakała i żądała, by jak najszybciej dostarczyć jej truciznę. Najpierw wszyscy się tym bardzo przejęli, ale gdy położna powiedziała, że to zwyczajna depresja poporodowa, przestali brać sobie do serca te napady płaczu. Nie mogąc otrzymać trucizny, Anna przypomniała sobie, że migdały zawierają śladowe ilości cyjanków. Postanowiła więc zabić się za pomocą migdałów. Jadła je w ilościach hurtowych, karmiła Lwa piersią i czekała na śmierć. Nie była świadoma tego, że musiałaby ich zjeść bardzo dużo na jeden raz, ani tego, że jej syn przez całe życie będzie uzależniony od smaku migdałów. Ojciec pamiętał, że gdy rejestrował syna w urzędzie, miał na kartce zapisane drukowanymi literami imię „Lew”.
    Kto mu dał tę kartkę?
   – Za diabła sobie nie przypomnę.
     Babcia powiedziała, że nic o żadnej kartce nie wie. Marianna miała anginę i babcia nie odchodziła od jej łóżeczka. Dziadek natomiast objaśnił Lwu z całą powagą, że to on wymyślił to imię – sam poszedł i wnuka zarejestrował, co doskonale pamięta. To on wymyślił imię Andrzej po swoim pradziadku Eligiuszu.

   Reszta podejrzanych, czyli Murzyn i pozostali koledzy ojca z zespołu, wyparła się jakiegokolwiek związku ze sprawą. Nikt nie poczuwał się do wymyślenia tego imienia. Gdyby Lew lubił swoje imię, każdy chwaliłby się, że to on jest pomysłodawcą. Wiadomo, sukces ma wielu ojców, a porażka zawsze jest sierotą. Kto zatem sprawił, że Lew był Lwem? Nie dało się tego ustalić. Wszyscy pamiętali maminą depresję, migdały, obustronną anginę Marianny, ale tego nie pamiętał nikt.
    Lew uznał, że nie dojdzie prawdy, ale podjudził Mariannę, żeby w sprawie swojego imienia przeprowadziła podobne śledztwo. Ponieważ Marianna uwielbiała swoje imię, dowiedziała się, co następuje:
   To mama wybrała jej imię, albowiem zawsze jej się podobało.
   To ojciec od zawsze chciał tak nazwać córkę, gdyż w szkole podstawowej kochał się w Mariannie Ochnio, swojej nauczycielce chemii.
   Babcia tak ją nazwała po swojej zmarłej szkolnej przyjaciółce.
   Imię wymyślił dziadek, bo zawsze interesował się buddyzmem.
   Murzyn zaproponował to imię; już nie pamięta dlaczego, ale pamięta, że na pewno on je wyszukał. Jako niepodważalny argument podawał, że był przecież świadkiem na obu ślubach rodziców, a to chyba o czymś świadczy.
   Przy okazji warto wspomnieć, że odpowiedzi dziadka zostały potraktowane jako żart. Wtedy bowiem nikt jeszcze nie wiedział, że to nie żarty, tylko coś zupełnie innego." [darmowy fragment - LINK]


Niewzruszenie
Ewa Nowak
Cykl: Miętowa (tom 11)
Wydawnictwo: Egmont Polska
data wydania 2014
ISBN 9788323770060
liczba stron 247


Książka znajduje się w szkolnej bibliotece.

Zapraszamy!