OPIS:
"Szesnastoletnia Hazel choruje na raka i tylko dzięki cudownej terapii jej życie zostało przedłużone o kilka lat. Jednak nie chodzi do szkoły, nie ma przyjaciół, nie funkcjonuje jak inne dziewczyny w jej wieku, zmuszona do taszczenia ze sobą butli z tlenem i poddawania się ciężkim kuracjom.
Nagły zwrot w jej życiu następuje, gdy na spotkaniu grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje niezwykłego chłopaka. Augustus jest nie tylko wspaniały, ale również, co zaskakuje Hazel, bardzo nią zainteresowany. Tak zaczyna się dla niej podróż, nieoczekiwana i wytęskniona zarazem, w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze pytania: czym są choroba i zdrowie, co znaczy życie i śmierć, jaki ślad człowiek może po sobie zostawić na świecie.
Wnikliwa, odważna, pełna humoru i ostra "Gwiazd naszych wina" to najambitniejsza i najbardziej wzruszająca powieść Johna Greena. Autor w błyskotliwy sposób zgłębia w niej tragiczną kwestię życia i miłości.
[Bukowy Las, 2013]
Książka znajduje się w szkolnej bibliotece!
Polecamy!
Pod koniec zimy siedemnastego roku mojego życia mama
stwierdziła, że wpadłam w depresję. Zapewne doszła do tego wniosku, bo
rzadko wychodziłam z domu, spędzałam długie godziny w łóżku, ciągle
czytałam tę samą książkę, mało co jadłam i całkiem sporo wolnego czasu,
którego miałam w nadmiarze, poświęcałam na rozmyślania o śmierci.
W każdej ulotce, na każdej stronie internetowej
i w ogóle we wszelkich materiałach dotyczących raka wśród efektów
ubocznych choroby zawsze wymieniana jest depresja. Lecz tak naprawdę ona
nie jest skutkiem ubocznym raka. Depresja jest skutkiem ubocznym
umierania. (Zresztą rak też jest skutkiem ubocznym umierania. Właściwie
prawie wszystko nim jest).Tak czy siak, mama uznała, że potrzebuję
pomocy, więc zawiozła mnie do lekarza rodzinnego, doktora Jima, który
przyznał, że rzeczywiście tonę w totalnie obezwładniającej depresji
klinicznej, a zatem należy zaordynować mi odpowiednie leki, a ponadto
wysłać mnie na cotygodniowe zajęcia grupy wsparcia.
Do grupy, której skład bezustannie się zmieniał,
należeli młodzi ludzie na różnych etapach rozwoju choroby nowotworowej.
Dlaczego jej skład się zmieniał? Efekt uboczny umierania.
Oczywiście, spotkania grupy były koszmarnie
przygnębiające. Odbywały się co środa w podziemiu kościoła
episkopalnego, mieszczącego się w kamiennym gmachu zbudowanym na planie
krzyża. Siadaliśmy wszyscy w kręgu, w samym środku tego krzyża,
dokładnie tam, gdzie nałożyłyby się na siebie dwie belki i gdzie
znalazłoby się serce Jezusa.
Zwróciłam na to uwagę, ponieważ Patrick, lider
grupy wsparcia i jej jedyny pełnoletni uczestnik, na każdym koszmarnym
spotkaniu mówił o uświęconym Sercu Jezusa i o tym, jak to my, młodzi
chorzy na raka, siedzimy dokładnie w samym jego środku i tak dalej.
A oto jak przebiegały spotkania w Sercu Bożym:
sześcioro, siedmioro albo dziesięcioro nastolatków wchodziło/wjeżdżało
na wózkach do sali, raczyło się nędznym poczęstunkiem złożonym
z ciasteczek i lemoniady, siadało w Kręgu Zaufania i wysłuchiwało
Patricka, który po raz tysięczny relacjonował przygnębiającą historię
swojego życia, czyli mówił o tym, że miał nowotwór jąder i lekarze
uważali, że umrze, ale nie umarł, i proszę – oto on, nadal żywy,
zupełnie dorosły, w kościelnej piwnicy, w sto trzydziestym siódmym
najładniejszym mieście Ameryki, rozwiedziony, uzależniony od gier
komputerowych, niemający przyjaciół, ledwie wiążący koniec z końcem
dzięki eksploatowaniu swojej nowotworowej przeszłości, mozolnie dążący
do zdobycia dyplomu magisterskiego, choć on i tak nie poprawi jego
perspektyw zawodowych, czekający, jak my wszyscy, na miecz Damoklesa,
niosący wyzwolenie, któremu umknął wiele lat temu, gdy rak odebrał mu
oba jajka, lecz oszczędził to, co tylko najbardziej wspaniałomyślny
człowiek mógłby nazwać życiem.
I TY TEŻ MOŻESZ MIEĆ TYLE SZCZĘŚCIA!
Potem się przedstawialiśmy: Imię. Wiek. Diagnoza.
I jak się dzisiaj czujemy. Jestem Hazel, mówiłam, gdy nadchodziła moja
kolej. Szesnaście lat. Pierwotnie rak tarczycy, z imponującą satelitarną
kolonią od dawna osiadłą w płucach. I czuję się dobrze.
Gdy już prezentacje obeszły całe kółko, Patrick
zawsze pytał, czy ktoś chciałby się podzielić swoimi przeżyciami.
I wówczas zaczynało się prawdziwe pandemonium wsparcia: wszyscy
opowiadali o sile, walce i wygrywaniu, o remisji i tomografii. Muszę
oddać sprawiedliwość Patrickowi: pozwalał nam też mówić o śmierci. Ale
większość obecnych nie umierała. Większość miała dożyć wieku dorosłego,
tak jak on.
(Co oznaczało, że wszystko to było podszyte sporą
dozą rywalizacji, ponieważ każdy chciał pokonać nie tylko nowotwór, ale
też pozostałych obecnych w sali. Zdaję sobie sprawę, że to
nieracjonalne, ale kiedy ci oznajmiają, że masz na przykład dwadzieścia
procent szans na przeżycie pięciu lat, włącza się matematyka
i uświadamiasz sobie, że to jak jeden do pięciu… Rozglądasz się więc
i kalkulujesz tak, jak by to zrobiła każda zdrowa osoba: muszę przeżyć
czworo z tu obecnych).
Jedynym pozytywnym akcentem na tych spotkaniach
był chłopak imieniem Isaac, chudy młodzieniec o pociągłej twarzy
i prostych, jasnych włosach opadających na jedno oko. To właśnie oczy
były jego problemem. Trafił mu się jakiś fantastycznie nieprawdopodobny
nowotwór oczu. Jedno usunięto mu, gdy był dzieckiem, a teraz nosił
koszmarnie grube okulary, przez które jego oczy (i to prawdziwe, i to
szklane) wyglądały na nadnaturalnie ogromne, tak jakby cała głowa
składała się głównie z gałek ocznych. Z tego, czego zdołałam się
dowiedzieć przy tych rzadkich okazjach, kiedy Isaac dzielił się
przeżyciami z grupą, nawrót choroby stanowił śmiertelne zagrożenie dla
jego drugiego oka.
Porozumiewaliśmy się z Isaakiem niemalże
wyłącznie za pomocą westchnień. Za każdym razem, gdy ktoś rekomendował
nową dietę antynowotworową, wdychanie zmielonej płetwy rekina czy coś
w tym rodzaju, chłopak zerkał na mnie i wzdychał dyskretnie. Ja
nieznacznie kręciłam głową i wzdychałam w odpowiedzi.
Okładka "filmowa" |
A zatem grupa wsparcia była kompletnie denna i po kilku
tygodniach na samą myśl o niej miałam ochotę kopać i wrzeszczeć. Akurat
tej środy, kiedy miałam poznać Augustusa Watersa, siedziałam na kanapie
z mamą i oglądałam trzeci etap dwunastogodzinnego maratonu
z poprzedniego sezonu America’s Next Top Model (który, prawdę mówiąc, już widziałam, ale co tam), wszelkimi sposobami usiłując się wykręcić od wyjścia z domu.
Ja: Odmawiam chodzenia na grupę wsparcia.
Mama: Jednym z symptomów depresji jest brak zainteresowania formami aktywnego spędzania czasu.
Ja: Proszę, pozwól mi oglądać America’s Next Top Model. To jest aktywne spędzanie czasu.
Mama: To jest pasywne spędzanie czasu.
Ja: Mamo! Proszę.
Mama: Hazel, jesteś już nastolatką, nie małym dzieckiem. Musisz mieć przyjaciół, wychodzić z domu i prowadzić normalne życie.
Ja: Jeżeli chcesz, żebym była nastolatką, nie
posyłaj mnie na grupę wsparcia. Kup mi fałszywy dowód osobisty, żebym
mogła chodzić do klubów, pić wódkę i brać haszysz.
Mama: Zacznijmy od tego, że haszyszu się nie bierze.
Ja: Widzisz, wiedziałabym takie rzeczy, gdybyś załatwiła mi fałszywy dowód.
Mama: Pójdziesz na grupę wsparcia.
Ja: Błeee!
Mama: Hazel, zasługujesz na normalne życie.
To zamknęło mi usta, choć nie bardzo rozumiałam,
jak uczestniczenie w spotkaniach grupy wsparcia wpasowuje się
w definicję „normalnego życia”. Zgodziłam się pójść – jednak najpierw
wynegocjowałam prawo do nagrania półtora odcinka programu, który miał
mnie ominąć.
Chodziłam na grupę wsparcia z tych samych
powodów, z których pozwalałam pielęgniarkom po zaledwie półtorarocznej
edukacji truć mnie chemikaliami o egzotycznych nazwach: chciałam
zadowolić rodziców. Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza
niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie
dziecka, które na tego raka umiera.
Mama zaparkowała na okrągłym podjeździe z tyłu
kościoła o 16.56. Udawałam, że poprawiam coś przy butli z tlenem, żeby
zyskać chociaż sekundę.
~ Chcesz, żebym ci to zaniosła?
~ Nie trzeba ~ odrzekłam. Cylindryczny zielony
zbiornik ważył tylko kilka kilogramów, a poza tym i tak ciągnęłam go za
sobą na małym metalowym wózku. Butla dostarczała mi dwa litry tlenu na
minutę za pośrednictwem wąsów tlenowych ~ przejrzystej rurki, która
rozdzielała się na karku, zawijała za uszami i ponownie łączyła pod
nosem. Całe to urządzenie było niezbędne, ponieważ moje płuca w roli
płuc spisywały się beznadziejnie.
~ Kocham cię ~ powiedziała mama, gdy wysiadłam.
~ Ja ciebie też, mamo. Do zobaczenia o szóstej.
~ Zaprzyjaźnij się z kimś! ~ zawołała przez opuszczone okno, kiedy się oddalałam.
Nie chciałam jechać windą, ponieważ jazda windą
w grupie wsparcia to czynność symptomatyczna dla Ostatnich Dni. Zeszłam
więc po schodach. Wzięłam sobie ciastko, nalałam trochę lemoniady do
plastikowego kubka, a potem się odwróciłam.
Patrzył na mnie chłopak.
Na pewno nigdy wcześniej go nie widziałam. Był
wysoki i smukły, choć muskularny. Plastikowe krzesełko, jakich używają
dzieci w podstawówce, wydawało się pod nim śmiesznie małe. Miał
mahoniowe włosy, proste i krótkie. Wyglądał, jakby był w moim wieku,
może o rok starszy. Siedział, opierając się kością ogonową o krawędź
krzesła, w pozie agresywnie niedbałej, z jedną dłonią do połowy wsuniętą
do kieszeni ciemnych dżinsów.
Odwróciłam wzrok, nagle świadoma swoich
rozlicznych niedoskonałości. Miałam na sobie stare dżinsy, które niegdyś
były obcisłe, ale teraz wisiały w niewłaściwych miejscach, oraz żółtą
koszulkę z emblematem zespołu, którego już nawet nie lubiłam. Do tego ta
fryzura: byłam ostrzyżona na pazia i nawet się nie pofatygowałam, żeby
przed wyjściem przeczesać włosy szczotką. Co więcej, miałam śmiesznie
okrągłe policzki ~ efekt uboczny terapii. Wyglądałam jak proporcjonalnie
zbudowana osoba z balonem zamiast głowy. Nie wspominając o opuchniętych
kostkach u nóg. Znów zerknęłam na niego i okazało się, że nadal mnie
obserwuje.
Przyszło mi do głowy, że nareszcie rozumiem, dlaczego to się nazywa k o n t a k t wzrokowy.
Weszłam w krąg i usiadłam przy Isaacu,
w odległości dwóch krzeseł od tamtego chłopaka. Znów zerknęłam. A on
wciąż na mnie patrzył.
Powiem wprost: był przystojny. Jeśli nieatrakcyjny
chłopak uporczywie się w ciebie wgapia, to w najlepszym wypadku
uznajesz jego zachowanie za krępujące, a w najgorszym za formę
napastowania. Ale przystojny chłopak… no cóż.
Wyjęłam telefon i nacisnęłam przycisk, żeby
sprawdzić godzinę ~ 16.59. Krąg zapełnił się nieszczęśnikami w wieku od
dwunastu do osiemnastu lat, a potem Patrick rozpoczął od modlitwy
o pogodę ducha: „Panie, daj mi siłę, abym zmienił to, co zmienić mogę;
daj mi cierpliwość, abym zniósł to, czego zmienić nie mogę, i daj mi
mądrość, abym odróżnił jedno od drugiego”. A ten facet nadal się we mnie
wpatrywał. Poczułam, że się rumienię.
W końcu uznałam, że najodpowiedniejsza strategia
to też zacząć się gapić. Przecież chłopaki nie mają monopolu na takie
zachowanie. Zatem wpiłam się w niego przenikliwym wzrokiem, podczas gdy
Patrick po raz tysięczny opowiadał o swojej bezjajeczności i tak dalej.
Rozpoczęliśmy pojedynek na spojrzenia. Po chwili przystojniak uśmiechnął
się i wreszcie zwrócił swoje błękitne oczy w inną stronę. Kiedy znów na
mnie popatrzył, uniesieniem brwi oznajmiłam: „Ja wygrałam”.
Wzruszył ramionami. Patrick mówił dalej, aż w końcu nadszedł czas na przedstawienie się.
~ Isaac, może ty będziesz dzisiaj pierwszy. Wiem, że czekają cię trudne chwile.
~ Tja ~ potwierdził Isaac. ~ Na imię mi Isaac. Mam
siedemnaście lat. I wygląda na to, że za kilka tygodni przejdę
operację, po której stracę wzrok. Nie żebym narzekał czy coś, ponieważ
wiem, że wielu z nas ma gorzej, ale cóż, bycie ślepcem jest do bani.
Jakoś daję radę dzięki pomocy mojej dziewczyny. I takich przyjaciół jak
Augustus. – Skinął głową w stronę chłopaka, który w ten sposób zyskał
imię. ~ No i tak… ~ westchnął. Patrzył teraz na swoje dłonie, które
złożył w kształt tipi. ~ Nic nie można na to poradzić.
~ Możesz na nas polegać, Isaacu ~ odezwał się Patrick. ~ Powiedzcie to Isaacowi. Wszyscy monotonnym głosem wyskandowaliśmy:
~ Możesz na nas polegać.
Następnie przyszła kolej na Michaela. Dwanaście
lat. Białaczka. Od zawsze chorował na białaczkę. Czuł się dobrze.
(A przynajmniej tak twierdził. Przyjechał windą).
Lida miała szesnaście lat i była dość ładna, by
nasz przystojniak mógł zawiesić na niej oko. Była stałą członkinią grupy
– miała właśnie długi okres remisji nowotworu wyrostka robaczkowego. Do
tej pory nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Powiedziała –
jak za każdym poprzednim razem, kiedy brałam udział w spotkaniu ~ że
czuje się s i l n a. Odebrałam to jako przechwałkę, czując, jak
delikatny strumień tlenu łaskocze mnie w nozdrza.
Jeszcze pięć innych osób musiało się przedstawić,
zanim dotarliśmy do niego. Uśmiechnął się lekko. Głos miał niski,
chrapliwy i zabójczo seksowny.
~ Nazywam się Augustus Waters ~ oznajmił. ~ Mam
siedemnaście lat. Półtora roku temu zawarłem przelotną znajomość
z kostniakomięsakiem, ale dziś przyszedłem tutaj na prośbę Isaaca.
~ A jak się czujesz? ~ zapytał Patrick.
~ O, świetnie. ~ Augustus Waters uśmiechnął się kątem ust. ~ Jak na rollercoasterze, który cały czas jedzie w górę, przyjacielu.
Gdy nadeszła moja kolej, powiedziałam:
– Jestem Hazel. Mam szesnaście lat. Guz tarczycy z przerzutami do płuc. Czuję się dobrze.
Godzina mijała szybko. Omawiano walki, zwycięskie
bitwy w wojnach skazanych na przegraną. Żywiono się nadzieją. Wychwalano
i potępiano rodziny. Uzgodniono, że przyjaciele po prostu tego nie
rozumieją. Popłynęły łzy. Zaoferowano pocieszenie. Ani Augustus Waters,
ani ja nie odzywaliśmy się, dopóki Patrick nie zaproponował:
–~~ Augustusie, może zechciałbyś podzielić się z grupą swoimi obawami.
–~ Moimi obawami?
–~~ Tak.
–~~ Boję się zapomnienia –~ wyznał bez chwili wahania. –~~ Boję się tego niczym ślepiec ciemności.
–~~ Za wcześnie na takie uwagi –~~ wtrącił Isaac z lekkim uśmiechem.
–~~ Wyraziłem się niedelikatnie? –~~ zafrasował się Augustus. –~~ Potrafię być ślepy na uczucia innych ludzi.
Isaac zaśmiał się, ale Patrick uniósł palec w karcącym geście.
–~~ Augustusie, proszę, wróćmy do ciebie i twoich walk. Powiedziałeś, że boisz się zapomnienia?
–~~ Tak –~~ potwierdził chłopak.
Patrick wyglądał na zagubionego.
~~ Czy, hm, czy ktoś chciałby jakoś to skomentować?
Nie chodziłam do normalnej szkoły od trzech lat.
Moimi najlepszymi przyjaciółmi byli rodzice. Trzecim przyjacielem był
pisarz, który nie miał nawet pojęcia o moim istnieniu. Należałam do osób
raczej nieśmiałych, nie do takich, które w klasie ciągle siedzą z ręką
w górze.
A mimo to tym razem postanowiłam się odezwać. Niepewnie podniosłam dłoń i Patrick, wyraźnie zachwycony, natychmiast zawołał:
~~ Hazel!
Na pewno uznał, że się wreszcie otworzyłam, że staję się Częścią Grupy.
Popatrzyłam na Augustusa Watersa, który odwzajemnił moje spojrzenie. Oczy miał tak błękitnie, że aż przejrzyste.
~~ Nadejdzie czas ~~ zaczęłam ~~ gdy wszyscy będziemy
martwi. Nadejdzie czas, gdy nie pozostanie ani jeden człowiek, który by
pamiętał, że ktokolwiek kiedykolwiek żył czy że nasz gatunek
czegokolwiek dokonał. Nie pozostanie nikt, kto by pamiętał Arystotelesa
lub Kleopatrę, a co dopiero ciebie. Wszystko, co zrobiliśmy,
zbudowaliśmy, napisaliśmy, wymyśliliśmy albo odkryliśmy, pójdzie
w zapomnienie, a to~~ wykonałam szeroki gest ~~ zupełnie straci sens.
Może ta chwila nadejdzie szybko, a może jest odległa o miliony lat, ale
nawet jeśli przetrwamy śmierć naszego słońca, nie będziemy istnieć
wiecznie. Był czas, gdy organizmy nie miały świadomości, i nadejdzie
czas, gdy znów będą jej pozbawione. Nie myśl o tym, że zapomnienie jest
nieuniknione. Wierz mi, że wszyscy tak robią.
Dowiedziałam się tego od wspomnianego wcześniej
trzeciego najlepszego przyjaciela, Petera van Houtena, żyjącego
w odosobnieniu autora Ciosu udręki, książki
w moim mniemaniu najbliższej Biblii. Peter van Houten był jedynym znanym
mi człowiekiem, który zdawał się (a) rozumieć, jak to jest umierać,
lecz (b) jednak nie umrzeć.
Kiedy skończyłam, zapadła dość długa cisza, a ja
patrzyłam, jak na twarz Augustusa wypełza uśmiech – nie krzywy uśmieszek
chłopaka, który chciał wyglądać seksownie, gdy się we mnie wgapiał, ale
prawdziwy uśmiech, wręcz za szeroki na jego twarz.
~~ Niech to gęś! ~~ powiedział cicho. ~~ Niezły z ciebie numer.
Żadne z nas nie odezwało się więcej do zakończenia
spotkania. Na koniec musieliśmy wszyscy wziąć się za ręce i Patrick
odmówił modlitwę.
~~ Panie Jezu Chryste, zebraliśmy się tutaj w Twoim
Sercu, dosłownie w Twoim Sercu, ponieważ dotknęła nas choroba. Tylko Ty
znasz nas tak dobrze, jak my znamy siebie. Poprowadź nas ku życiu
i światłu przez ten czas próby. Modlimy się za oczy Isaaca, za krew
Michaela i Jamiego, za kości Augustusa, za płuca Hazel, za krtań Jamesa. Modlimy się, byś nas uzdrowił i byśmy odczuli Twój pokój i Twoją miłość, która przekracza wszelkie zrozumienie. Nosimy w sercach tych, których znaliśmy i kochaliśmy, a którzy odeszli do Twego domu: Marię, Kade’a, Josepha, Haley, Abigail, Angelinę, Taylor, Gabriela…
Michaela i Jamiego, za kości Augustusa, za płuca Hazel, za krtań Jamesa. Modlimy się, byś nas uzdrowił i byśmy odczuli Twój pokój i Twoją miłość, która przekracza wszelkie zrozumienie. Nosimy w sercach tych, których znaliśmy i kochaliśmy, a którzy odeszli do Twego domu: Marię, Kade’a, Josepha, Haley, Abigail, Angelinę, Taylor, Gabriela…
Lista była długa. Wielu ludzi na tym świecie już
zmarło. I podczas gdy Patrick monotonnym głosem odczytywał litanię imion
z kartki papieru, ponieważ była za długa, żeby nauczyć się jej na
pamięć, ja z zamkniętymi oczami starałam się zachować modlitewny
nastrój, ale przede wszystkim wyobrażałam sobie dzień, w którym moje
imię znajdzie się w tym zestawieniu, na samym jego końcu, gdy wszyscy
już przestają słuchać.
Kiedy Patrick umilkł, wygłosiliśmy tę durną mantrę ~~ BĘDĘ ŻYŁ DZIŚ NAJLEPIEJ, JAK POTRAFIĘ ~~ i spotkanie dobiegło końca.
Augustus Waters dźwignął się z krzesła i podszedł do mnie. Chód miał tak
samo krzywy jak uśmiech. Był ode mnie znacznie wyższy, ale stanął
w pewnej odległości, więc nie musiałam odchylać głowy, by spojrzeć mu
w oczy.
~~ Jak się nazywasz? ~~ zapytał.
~~ Hazel.
~~ A pełne nazwisko?
~~ Hazel Grace Lancaster.
Już miał powiedzieć coś więcej, kiedy podszedł do nas Isaac.
~ Poczekaj chwilę –~~ poprosił Augustus, unosząc palec, a potem zwrócił się do kolegi: –~~ Było znacznie gorzej, niż uprzedzałeś.
–~~ Mówiłem ci, że to przygnębiające.
–~~ To po co bierzesz w tym udział?
–~~ Nie wiem. Może trochę pomaga?
Augustus spytał go na ucho, myśląc, że nie usłyszę:
–~~ Czy ona często tu przychodzi?
Nie dosłyszałam odpowiedzi Isaaca, ale Augustus rzekł:
~~ Rozumiem. ~~ Ujął przyjaciela za oba ramiona i cofnął się pół kroku. ~~ Opowiedz Hazel, co się wydarzyło w klinice.
Isaac oparł się dłonią o stolik z przekąskami i skupił na mnie spojrzenie swojego wielkiego oka.
~! Dobra. Poszedłem rano do kliniki i wyznałem
chirurgowi, że wolałbym być głuchy niż ślepy. A on na to: „To nie działa
w ten sposób”, więc ja: „Tja, rozumiem, że to tak nie działa. Mówię
tylko, że wolałbym być głuchy niż ślepy, gdybym miał wybór, choć
przecież wiem, że go nie mam”. A facet odpowiedział: „Dobra wiadomość
jest taka, że nie będziesz głuchy”. Odrzekłem więc: „Dziękuję za
zapewnienie, że nie ogłuchnę z powodu raka oka. Mam wielkie szczęście,
że taki intelektualny gigant jak pan zgodził się mnie operować”.
~~ Prawdziwy kozak ~~ uznałam. ~~ Postaram się zachorować na nowotwór oka, żeby tylko go poznać.
~~ Powodzenia. No dobra, muszę lecieć. Czeka na mnie Monica. Chcę się na nią napatrzeć, póki mogę.
~~ Gramy w Counterinsurgence jutro? ~~ zapytał Augustus.
~~ No pewnie. ~~ Isaac okręcił się na pięcie i wbiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz.
Augustus odwrócił się do mnie.
~~ Dosłownie ~~ powiedział.
~~ Dosłownie? ~~ zdziwiłam się.
~~ Znajdujemy się dosłownie w Sercu Jezusa ~~
wyjaśnił. ~~ Myślałem, że to kościelna piwnica, a tymczasem to dosłownie
Serce Jezusa.
~~ Ktoś powinien mu o tym powiedzieć ~~ zauważyłam. ~~ Chyba niebezpiecznie jest trzymać w swoim sercu młodzież chorą na raka.
~~ Sam bym mu powiedział ~~ wtrącił Augustus ~~ ale niestety dosłownie utknąłem w Jego Sercu, więc mnie nie usłyszy.
Zaśmiałam się. Pokręcił głową, spoglądając na mnie.
~~ Co? ~~ zapytałam.
~~ Nic ~~ odrzekł.
~~ To dlaczego tak na mnie patrzysz?
Uśmiechnął się półgębkiem.
~~ Bo jesteś piękna. Lubię patrzeć na pięknych
ludzi, a jakiś czas temu postanowiłem nie odmawiać sobie prostych
życiowych przyjemności. – Zapadła krótka niezręczna cisza. Augustus
przebił się przez nią. ~~ Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wszystko
i tak skończy się zapomnieniem, jak przed chwilą wyjątkowo klarownie
wyłożyłaś.
Parsknęłam, westchnęłam czy może odetchnęłam, co i tak zabrzmiało jak kaszlnięcie, po czym zaprotestowałam:
~ Nie jestem…
~ Przypominasz zbuntowaną Natalie Portman. Natalie Portman z filmu V jak vendetta.
~ Nie widziałam go.
~ Naprawdę? ~ zdziwił się. ~ Piękna, rozczochrana
dziewczyna zadziera z władzami i wbrew własnej woli zakochuje się
w pewnym mężczyźnie, choć wie, że ma on kłopoty. Czy to nie brzmi jak
twoja biografia?
Flirtował każdą sylabą. Mówiąc szczerze,
ekscytował mnie. Nie wiedziałam nawet, że faceci mogą mnie ekscytować ~
nie w ten sposób, nie w rzeczywistości.
Obok nas przeszła jakaś młodsza dziewczynka.
~ Jak leci, Aliso? ~ zapytał.
Uśmiechnęła się i wymamrotała:
~ Cześć, Augustusie.
~ Dziewczyna z Memoriala ~ wyjaśnił. Memorial był dużym szpitalem klinicznym. ~ A ty gdzie się leczysz?
~ W Dziecięcym ~ odrzekłam, a mój głos zabrzmiał
dużo słabiej, niż tego chciałam. Augustus pokiwał głową. Najwyraźniej
rozmowa dobiegła końca. ~ No cóż… ~ powiedziałam, niepewnie wskazując
głową schody, które miały nas wyprowadzić z Dosłownego Serca Jezusa.
Przechyliłam wózek i ruszyłam. Augustus pokuśtykał obok mnie. ! Do
zobaczenia następnym razem – zasugerowałam.
~ Powinnaś go obejrzeć ~ oznajmił. ~ To znaczy film V jak vendetta.
~ Dobra. Postaram się.
~ Nie. Ze mną. W moim domu ~ wyjaśnił. ~ Teraz.
Zatrzymałam się.
~ Ledwie cię znam, Augustusie Watersie. Równie dobrze możesz maniakalnie mordować ludzi siekierą.
Pokiwał głową.
~ Słusznie, Hazel Grace. ~ Minął mnie. Jego
szerokie ramiona rozpychały zieloną koszulkę polo. Plecy miał proste,
choć lekko przechylał się w prawo, z powodu protezy nogi, jak się
domyśliłam. Kostniakomięsak czasami odbiera kończynę, żeby sobie
spróbować człowieka. A jak mu posmakuje, bierze też resztę.
Poszłam za nim na górę, ale zostałam w tyle.
Poruszałam się powoli, gdyż wchodzenie po schodach nie stanowiło
ulubionego ćwiczenia dla moich płuc.
Potem wyszliśmy z Jezusowego Serca na parking.
Wiosenne powietrze osiągnęło chłodną stronę doskonałości,
a późnopopołudniowe słońce niebiańsko raniło nasze oczy[1].
Mama jeszcze nie przyjechała, co wydało mi się
dziwne, ponieważ do tej pory zawsze na mnie czekała. Rozejrzałam się
i zauważyłam, jak wysoka, kształtna brunetka wgniata Isaaca w kamienną
ścianę świątyni, całując go zaborczo. Znajdowali się na tyle blisko, że
moich uszu dobiegały specyficzne dźwięki, które wydawali, a także
słyszałam, jak on powtarza: „Zawsze”, a ona odpowiada: „Zawsze”.
Nagle koło mnie stanął Augustus i szepnął:
~ Oni mocno wierzą w zasadę Publicznego Okazywania Uczuć.
~ O co chodzi z tym „zawsze”? ~ Siorbanie zyskało na intensywności.
~ To ich motto. Będą się z a w s z e kochali i tak
dalej. Ostrożnie szacując, powiedziałbym, że w ciągu ostatniego roku
użyli tego słowa jakieś cztery miliony razy.
Podjechały kolejne dwa samochody, do których
wsiedli Michael oraz Alisa. Zostaliśmy tylko ja i Augustus, obserwujący
Isaaca i Monicę, którzy poczynali sobie coraz śmielej, jakby wcale nie
opierali się o ścianę miejsca kultu. Isaac sięgnął do jej piersi pod
koszulką i zaczął ją miętosić, trzymając dłoń nieruchomo i poruszając
tylko palcami. Zastanawiałam się, czy to może być przyjemne. Wcale tak
nie wyglądało, ale postanowiłam wybaczyć Isaacowi, ponieważ miał
niedługo stracić wzrok. Zmysły muszą się nasycić, póki człowiek czuje
jeszcze głód i tak dalej.
~ Wyobraź sobie, że po raz ostatni jedziesz do szpitala ~ odezwałam się cicho. ~ Po raz ostatni w ogóle jedziesz samochodem.
Nie patrząc na mnie, Augustus odparł:
~ Psujesz mi nastrój, Hazel Grace. Usiłuję obserwować pierwszą miłość z jej cudowną nieporadnością.
~ Wydaje mi się, że on sprawia jej ból ~ zauważyłam.
~ Tak, trudno orzec, czy próbuje ją podniecić, czy
wykonać badanie piersi. – W tym momencie Augustus Waters sięgnął do
kieszeni i wyjął – Panie, zlituj się ~ paczkę papierosów. Otworzył ją
i włożył papierosa do ust.
~ Ty tak na poważnie? ~ zdumiałam się. ~ Uważasz, że to jest fajne? O Boże, właśnie wszystko zniszczyłeś.
~ Jakie wszystko? ~ zainteresował się, patrząc na mnie. Niezapalony papieros zwisał z kącika jego nieuśmiechniętych ust.
~ Całą sytuację, kiedy to chłopak, który nie jest
nieatrakcyjny, nieinteligentny czy nie do zaakceptowania w jakiś
szczególnie widoczny sposób, gapi się na mnie, rozumie niewłaściwe
użycie dosłowności, porównuje mnie do aktorek i zaprasza do swojego domu
na film. Ale oczywiście musi istnieć jakaś hamartia, a twoja polega na
tym, że, mój Boże, chociaż miałeś cholernego raka, płacisz korporacji za
szansę na to, aby wyhodować sobie kolejnego. O mój Boże! Zapewniam cię,
że problemy z oddychaniem wcale nie są fajne. Totalnie się
rozczarowałam. Totalnie.
~ Hamartia? ~ zapytał, nadal z papierosem w ustach, przez co zaciskał zęby. Niestety miał piękną linię szczęki.
~ Tragiczna skaza ~ wyjaśniłam, odwracając się od
niego. Ruszyłam do krawężnika, zostawiając Augustusa z tyłu, i wtedy
usłyszałam, że nieopodal rusza jakiś samochód. To była mama. Pewnie
czekała, żebym się z kimś zaprzyjaźniła czy coś w tym rodzaju.
Czułam, jak narasta we mnie ta dziwna mieszanina
rozczarowania i złości. Nawet nie wiem tak naprawdę, co to było za
uczucie, tylko że mnie przepełniało i że chciałam walnąć Augustusa,
a równocześnie wymienić moje płuca na takie, które potrafią być płucami.
Stałam w trampkach na samej krawędzi krawężnika z kulą na łańcuchu
w postaci zbiornika z tlenem i dokładnie w chwili, gdy mama podjechała,
poczułam, jak ktoś chwyta mnie za rękę.
Wyrwałam dłoń, ale odwróciłam się do niego.
~ Nie zabijają, dopóki ich nie zapalisz ~
powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. ~ A ja nigdy żadnego
nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący
śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.
~ Metafora ~ powtórzyłam z powątpiewaniem. Mama czekała.
~ Owszem, metafora ~ zapewnił.
~ Czyli wybierasz swoje zachowania ze względu na ich metaforyczny wydźwięk… ~ podsumowałam.
~ O, tak. ~ Uśmiechnął się. Szerokim, głupkowatym, prawdziwym uśmiechem. ~ Głęboko wierzę w metafory, Hazel Grace.
Odwróciłam się do samochodu. Zastukałam w okno. Otworzyło się.
~ Idę na film do Augustusa Watersa ~ powiedziałam. ~ Proszę, nagraj dla mnie kilka kolejnych odcinków maratonu ANTM.
1 Nawiązanie do wiersza Emily Dickinson Bywa światła Pochylenie.
[Darmowy fragment pochodzi STĄD. Pod linkiem jest więcej darmowego tekstu, a cała książka jest w szkolnej bibliotece 😀]