Rozdział I
Wtorek, 13 lipca 2010
1.
Wyjrzał przez okno, bo coś
przesłoniło mu światło: na drutach, jak ptaki, siedziały piękne kobiety. Ubrane
w niebieskie fartuchy, czyściły szyby i fasadę budynku. Machały gąbkami
tuż przed jego twarzą, w ogóle go nie widząc. Nie zdążył się zdziwić,
jakim cudem utrzymują się na cienkich przewodach, bo jego uwagę przyciągnął
ruch na powierzchni morza. Spojrzał w tamtą stronę: „Znowu przypłynęły!
Jedna, dwie... pięć!”.
Nie namyślając się wiele, skoczył do wody wprost
z balkonu i zanurkował, usiłując dogonić tę jasnowłosą. Tym razem się
uda. Musi się udać!
Uciekały coraz dalej w głąb, aż w końcu
stracił je z oczu. Zawrócił ku powierzchni i poczuł, że coś go
trzyma. Zimne i twarde, jak ciężki łańcuch pętało mu nogi, ściągając coraz
niżej. Zaczęło brakować mu tchu, szybko tracił siły. Jeszcze walczył, ale coraz
słabiej, w końcu dał za wygraną. I wtedy znowu ją zobaczył. Długie
jasne włosy rozpływały się i falowały wokół jej twarzy jak wodorosty.
Obraz bladł, stawał się coraz bielszy...
Biel... Tak, to jest biel...
Krzysiek wpatruje się w nią, aż oczy zaczynają mu łzawić. Widzi coś
jeszcze... albo kogoś? Słyszy... słowa? Dźwięki? Brakuje mu nazw. Czuje... ból.
Co trzeba zrobić, gdy czuje się ból?
Zamyka oczy.
Sen jest dobry. Tu wszystko ma nazwy i swoje
miejsce. Już wie. One nazywają się...
2.
– Nie-ko-cha! Nie-ko-cha! –
stukały koła pociągu. A potem szybciej, bardziej szyderczo,
z akcentem na ostatnią sylabę: – Niekocha-cię! Niekocha-cię! Niekocha-cię!
Ania odłożyła książkę i odwróciła się twarzą
do szyby. Może nikt nie zauważył, że ma mokre oczy? Sięgnęła po chusteczkę
i wydmuchała nos.
Współpasażerowie wydawali się zajęci swoimi
sprawami. Tylko ten dziadek po przekątnej akurat musiał skończyć czytanie
gazety. Widział?
„I co z tego? – strofowała samą siebie.
– Czym się przejmujesz, idiotko? – Z powrotem sięgnęła po książkę. –
Najwyżej uzna, że wzruszyłam się lekturą. – Ledwo to pomyślała, o mało nie
parsknęła głośnym śmiechem. – No, rzeczywiście! Teoria i praktyka
końcówek szachowych”.
Zacisnęła zęby i spróbowała skupić się na
tekście.
– Niekocha-cię! Niekocha-cię! Niekocha-cię! –
zaśmiały się koła. – Nie-ko-cha! Nie-ko-cha! – powtórzyły.
Pociąg zwalniał. Zbliżali się do Inowrocławia.
Jeszcze dwie godziny jazdy. Zmęczy ten rozdział o gońcach, choćby miała
pęknąć!
3.
Miała szerokie, dość masywne
jak na kobietę ramiona i ciało pokryte błyszczącą łuską. Płynęła ku niemu,
była coraz bliżej, wyciągnęła dłoń i...
*
Ta kobieta w seledynowym fartuchu. Coś mówi.
Krzyczy? Jej głos jest piskliwy, ostry, nieprzyjemny. Krzysiek zamyka oczy,
gdyby mógł, zatkałby sobie uszy, ale nie ma siły unieść rąk.
Jak dobrze... Znowu otula go
cisza i zielonkawa ciemność. Fale łagodnie przetaczają się nad jego głową.
Powoli opada w głębinę.
Jest! Jego syrenka. Jaka śliczna! Łapie go za
koszulkę, pociąga ku sobie...
Światło. Czemu tyle światła?
Krzysiek zaciska powieki. Ktoś coś mówi, ale jest za jasno, by go zrozumieć.
Promień światła rozcina mu głowę i wdziera się do mózgu. To boli.
4.
Ania złapała się na tym, że
już od godziny czyta w kółko ten sam akapit, nie rozumiejąc ani słowa. Nic
z tego nie będzie. Nie da się zapomnieć ostatniej niedzieli. Nie da się
zagłuszyć teoretyzowaniem, jak wykorzystać gońca przeciwko skoczkowi. Zresztą
nawet gdyby jakimś cudem zdołała pognębić Łukasza, i tak nie wzbudziłaby w nim
uczuć, o jakie jej chodzi. Co najwyżej uścisnąłby jej dłoń koleżeńskim
gestem, mówiąc jak zwykle w takich chwilach:
– No, brawo, mała. Przyłożyłaś się. Tak trzymać.
Zupełnie jakby to on był jej trenerem, a ona
właśnie wykonała coś, czego uczył jej cierpliwie przez ostatnie miesiące. „Będą
z ciebie ludzie” – tak by powiedział. Jak do ostatniego tłuka, nad którym
wprawdzie musiał się napracować, ale proszę: osiągnął sukces.
Bo to Łukasz jest tu mistrzem i gwiazdą.
A ona? Cóż. Ledwie wyrobnikiem. Kujonką niewartą nawet spojrzenia.
Zresztą nad czym tu się zastanawiać! Szewski mat?
Jemu? Taki numer to może zrobić Marzence. Łukasz nie dałby się podejść,
geniusz, psiakrew!
5.
Biel. Z bieli stopniowo
zaczynają wyłaniać się znajome kształty. Znajome, ale nie może przypomnieć
sobie ich nazw. Figury geometryczne rysowane na kartce gładkiego papieru.
W szkole... Nie. To coś przed nim nie jest zeszytem. Biały prostokąt na
białej kartce... A wewnątrz mniejszy prostokąt, też biały...
Krzysiek zamyka oczy. Na granicy jawy i snu
powraca właściwe słowo. Drzwi. Dokąd prowadzą?
Wstaje, otwiera je i zanurza się
w zielonkawy mrok. Nie musi długo czekać. Chciałby dotknąć jej falujących
długich włosów. Syrenka wyciąga rękę i chwyta go za koszulkę. Płyną razem
ku światłu.
6.
Ania stanęła przed budynkiem
dworca w Iławie. Pewnie nikt po nią nie wyszedł. Bo i po co? Jest
dorosła. A że ma ciężki plecak? Kogo to obchodzi? Zresztą dziadek nie
będzie przecież targał jej bagaży. Poza tym sama powiedziała, żeby po nią nie
wychodzić. Zna drogę. A jednak miała nadzieję...
Zaczęła schodzić ze schodów i dopiero wtedy
dostrzegła samochód Marzeny. Starsza siostra wychylała się przez otwarte drzwi,
machając do niej gwałtownie.
– No! – krzyknęła. – Gratuluję spostrzegawczości!
Mało sobie ręki nie urwałam, a ty nic. Już miałam trąbić. Wsiadaj!
Ania podeszła bliżej, czując radość, ale
z ukłuciem zazdrości. Marzena w swoim czerwonym aucie wyglądała
olśniewająco. Nie było faceta, który by się za nią nie obejrzał. Jak ona to
robi?
– Rzuć plecak do tyłu – mówiła tymczasem siostra.
– Tylko uważaj na Błyskawicę. Aha, i wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin. Prezent dostaniesz w domu. No! Opowiadaj! Jak było?
Ania opuściła głowę, bardzo starając się nie
rozpłakać. A już myślała, że uporała się z tym podczas podróży
i teraz zdoła zachować kamienną twarz.
– Wsiadaj – powiedziała ciepło Marzena. Na pewno
zauważyła jej minę, ale taktownie nie drążyła tematu. Ania była jej wdzięczna.
Porozmawiają. Tylko trochę później. Gdy już nie będzie tak bolało.
Ulokowała plecak na tylnym siedzeniu
i zajęła miejsce obok siostry. Marzena uruchomiła silnik.
– Może pojadę koło szpitala? – zaproponowała
nieoczekiwanie. – Chcesz się przywitać z ciocią Krysią?
Ania spojrzała ze zdziwieniem.
– Pewnie jest zajęta – odparła nieśmiało. Lubiła
ciocię Krysię, ale nie aż tak, by wpadać do niej do pracy.
Marzena jakby lekko się zmieszała.
– Dobra! – Skręciła w prawo. – W takim
razie jedziemy na przystań. Dziadek zupełnie oszalał na punkcie Syrenki.
Przesiaduje z nią całymi dniami. Najchętniej by tam sypiał! – Nachyliła
się ku Ani, mając jednak wzrok utkwiony w drodze przed sobą, i dodała
scenicznym szeptem: – Jestem pewna, że zanim odejdzie, całuje ją w kadłub
i gładzi po żaglach. Ale nie mów babci.
Roześmiały się obie. Ania poczuła, jak powoli
opada z niej napięcie ostatnich dni. Powinna była od razu tu przyjechać.
Niepotrzebnie straciła taki kawał wakacji. I dla kogo?
– Dziadek się odgraża, że będzie ją czarterował
turystom! – mówiła dalej Marzena. – Zarobi w ten sposób mnóstwo pieniędzy,
tak że zwrócą mu się koszty remontu, a nawet będzie mógł kupić babci
piękną sukienkę. Takie wizje snuje, a babcia pęka ze śmiechu. Przecież
gdyby miał ją spuścić z oka choćby na moment, to chybaby się rozchorował.
– Babcię?
– Syrenkę! – zaśmiała się siostra. – Ale twardo
się szykuje do tego czarteru. Ostatnio wpadł na pomysł, że zamówi foldery
reklamowe. Wyobrażasz to sobie? Od paru dni pływamy po Jezioraku, a babcia
biega za nami z aparatem.
– Chyba nie po wodzie? – Ania też się uśmiechnęła.
Trochę blado, lecz dobry humor pomału zaczynał się jej udzielać.
– No, taka święta to ona jeszcze nie jest. Ale
już wiem, czemu dziadek dał jej na imieniny aparat cyfrowy. Trzeba jednak
przyznać, że łódeczka – ucałowała końce palców – cacuszko! Na razie jeszcze bez
kabiny, ale pływać już można. Szybka, zwrotna... Aha! I liczy na ciebie!
– Kto? Łódeczka czy babcia?
– Dziadek. – Marzena zwolniła nieco
i skręciła ku brzegowi jeziora. – Chce, żebyś mu zrobiła stronę
w necie. Zdjęcia już mamy. Tekst napiszę. Do ciebie należy reszta.
7.
Ania z ulgą wyciągnęła
się na łóżku. Jak zwykle u babci, wykrochmalona pościel szeleściła przy
każdym ruchu i pachniała tak, jak potrafi tylko suszone na słońcu płótno.
Ten zapach, znajomy od dzieciństwa, kojarzący się
z wakacjami, przywrócił jej zachwiane poczucie bezpieczeństwa. W domu
mama też starała się latem suszyć pranie na balkonie, ale to nie było to samo.
Może babcia używała innego proszku? Albo miała jakieś swoje sposoby?
„Trzeba ją zapytać” – pomyślała leniwie, coraz
bardziej osuwając się w sen. Co za głupi pomysł, żeby cały tydzień
przesiedzieć w domu, a potem tłuc się brudnym pociągiem, zamiast
przyjechać tu razem z Marzeną. Wynudziła się tylko, z nerwów prawie
nie mogła jeść ani spać, a to, co tak misternie planowała... Nie. Nie chce
do tego wracać. Najlepiej jak najszybciej zapomnieć.
Przywołała obraz niewielkiej żaglówki
z błękitnym napisem „Sirene” na burtach. Dziadek jest z niej taki
dumny... Czemu wszyscy uparli się nazywać ją tak... zwyczajnie: Syrenka? Jakby
wyśmiewali się z dziadka i tego, że najwyraźniej kocha tę łódź. Jakby
nie traktowali go poważnie. „Mężczyźni rozwijają się do dziesiątego roku życia.
Potem już tylko rosną” – powiedziała pobłażliwie babcia przy kolacji.
I potargała dziadka za brodę. A potem dodała coś o nowej
zabawce. Dziadek się śmiał. A jeśli tylko udawał?
Ania przypomniała sobie podobnie pobłażliwe
spojrzenie, jakie Łukasz rzucił jej, gdy odbierała świadectwo z czerwonym
paskiem. Nie dała nic poznać po sobie, ale nagroda od razu przestała ją
cieszyć. Może dziadek też nadrabia miną, a naprawdę jest mu przykro?
Łukasz... Wtedy miała jeszcze nadzieję, że
w tak dziwny sposób okazuje zainteresowanie. Teraz nie zostało jej już
nic.
„Dlaczego? – pomyślała. – Za co?”.
Jeśli mu się nie podobała, to czemu zapraszał ją do kina czy pubu, czemu całował w ciemnych zaułkach? Ale w szkole zachowywał się, jakby jej nie znał. Jakby nic się między nimi nie zdarzyło. A kiedy dochodziła do wniosku, że coś sobie uroiła, znowu zaczynał swoje osobliwe zaloty, jakby nie było między nimi tych raniących tygodni milczenia. Powoli, bardzo powoli, lecz konsekwentnie, zdobywał jej zaufanie, a potem... potem znowu się wycofywał (choć nigdy do końca) na całe tygodnie i miesiące. W co on grał?
Już nie ma co się łudzić. Powinna o nim jak
najszybciej zapomnieć. Czy musiała uczepić się akurat Łukasza? Przecież to gbur
i cham.
Westchnęła. Czy ona już naprawdę nie potrafi
myśleć o niczym innym?! Zaczęła od dziadka, a skończyła oczywiście na
Łukaszu! Bez sensu!
Wyciągnęła rękę i wymacała nowiutkiego
iPoda. Prezent od rodziców na osiemnaste urodziny. Posłucha sobie czegoś, może
szybciej zaśnie.
A Marzena w zeszłym roku dostała auto...
Skąd te robaczywe myśli? No i co z tego, że na Marzenę idzie więcej
pieniędzy? Nie da się inaczej. Czy naprawdę chciałaby być na jej miejscu? Przez
dwa lata zbierać fundusze, żebrać po różnych instytucjach i na osiemnastkę
nawet nie mieć niespodzianki? Co ją ugryzło? Kiedy w kwietniu, trzy lata
temu, Marzena dostała na urodziny Błyskawicę, a ona w lipcu, na
swoje, tylko książkę, nie czuła zazdrości. Dopiero teraz jej odbiło. To pewnie
przez te problemy sercowe. Dotąd było między nimi dobrze. Nawet tę nazwę
wymyśliły wspólnie. Na cześć miotły Harry’ego.
Siostra zaszeleściła kołdrą.
– Śpisz? – szepnęła.
Ania nie odpowiedziała, tylko nadal powolutku –
miała nadzieję, że niedostrzegalnie – rozplątywała słuchawki. Marzena na pewno
chce ją wypytać, jak udała się impreza. Przecież razem snuły plany. Opowie jej.
Ale nie dziś. I nie o wszystkim.
Gdyby tak można było cofnąć czas, a pewne
wspomnienia wymazać na zawsze...
– Nie udawaj... – Marzena zaśmiała się
i umilkła, bo zza okna dobiegło najpierw radosne poszczekiwanie biegającej
po ogródku Azy, a potem warkot parkującego samochodu. Usiadła na łóżku
i przylepiła twarz do szyby. – Ciocia Krysia późno dziś wraca –
stwierdziła. – Chcesz się przywitać czy mam powiedzieć, że już śpisz? Ja
i tak muszę jeszcze do łazienki.
Ania nie miała ochoty witać się
z kimkolwiek, ale coś ją zastanowiło w głosie siostry. Ciocia Krysia
pracowała jako pielęgniarka. Może Marzena ma jakiś wstydliwy problem
i chce się spotkać bez świadków?
– Sama nie wiem – powiedziała z wahaniem. –
Idź, jak chcesz, ja zaraz się zwlokę.
Marzena już siedziała na Błyskawicy.
– Powiem, że padłaś i przywitasz się jutro –
oznajmiła z naciskiem. I wyjechała z pokoju.
Książka znajduje się w naszej szkolnej bibliotece!