piątek, 12 maja 2017

Bransoletka - Ewa Nowak

Granica między fantazją a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana.

Roman Polański




Niech się wreszcie nauczy

W trzeciej klasie czytaliśmy Dzieci z Bullerbyn. Ostatnio znowu zajrzałam do tej książki i uderzyło mnie, że gdzieś tam, w bezsłonecznej Szwecji, i to ze sto lat temu, było dokładnie tak jak dziś. Idę do szkoły dwanaście minut, a wracam czterdzieści, a najczęściej jeszcze dłużej. Droga do szkoły jest całkiem innej długości niż powrotna. Astrid Lindgren była mądrą kobietą.
My, dziewczyny, zazwyczaj wychodzimy razem. Chwilę stoimy przed szkołą i gadamy, a potem idziemy grupami w zależności od tego, gdzie kto mieszka. Dom Magdy jest najdalej. W zeszłym roku to ustaliłyśmy, bo zmierzyłyśmy krokami, gdzie dokładnie wypada połowa drogi między naszymi domami. Tylko co z tego? Magda ciągle wykręca mi ten sam numer.
Tego dnia jak zwykle wracała z nami Baśka. Ona jest niesamowita – śmieje się cały czas i dosłownie ze wszystkiego sobie żartuje. Przy niej zawsze mam dobry humor. Kiedy tylko Baśka się odłączyła i pogalopowała wielkimi susami do domu, zrobiło się cicho. Czekałam, aż Magda przeprosi mnie za to, że znów grzebała w moich rzeczach, ale ona raptownie odwróciła się i wzięła mnie pod ramię.
– Słuchaj, Werka, miałam ci powiedzieć coś niesamowitego! Wiesz, kto się wczoraj do mnie odezwał? Nie uwierzysz!
Byłyśmy dokładnie w połowie drogi, przy przerdzewiałej skrzynce na listy koło sklepu spożywczego, przystanęłam więc i czekałam, aż skończy.
– A, racja! – Magda niby nagle przypomniała sobie, że tu jest połowa drogi. – Odprowadzisz mnie? To ci opowiem...
Czasem nawet mogłabym ją odprowadzić, ale ona zawsze mnie o to prosi. Zastanawiałam się przez chwilę. Nie chciałam jej odprowadzać, bo musiałam napisać wypracowanie i rozwiązać zadania z matematyki, a poza tym chciałam poczytać. Kiedyś odprowadzałyśmy się i bywało, że stałyśmy nawet dwie godziny, bo nie mogłyśmy się nagadać, ale to już przeszłość.
Teraz chciałam iść do domu. Bez niej. Dlaczego nie umiem powiedzieć jej tego wprost? Nienawidzę tego w sobie. Zaczęłam gorączkowo szukać w głowie jakiegoś pretekstu, bo o tym, że chcę robić matmę, przecież jej nie powiem. Zanim się odezwałam, Magda powiedziała:
– Racja, przecież i tak będziesz szła ze Śliwą. To weźmy go...
Nie chciałam się z nią kłócić, dlatego zanim zdążyłam się zorientować, już szłyśmy do mnie. Trudno, stracę trochę czasu, ale przynajmniej usłyszę jakąś dobrą historię. Skoro nie chciała mówić przy Baśce, to pewnie coś o chłopakach. Zapytałam, kto się do niej odezwał, ale Magda powiedziała, że opowie, jak już wyjdziemy, bo nie chce przerywać. To długa historia, a jej się chce siusiu.
Otworzyłam drzwi do mieszkania. Śliwa wyskoczył na nas jak wściekły. Szczekał i piszczał z radości.
– Siad, pies! – Usiłowałam opanować jego radość.
Magda zatkała nos. Wiem, że mój pies wydziela okropny zapach, ale to nie było miłe. Mam czworonoga, który śmierdzi. Magda nie musi demonstrować swojego obrzydzenia.
– Masz rację. Nie wierzyłam, jak mówiłaś, ale racja, śmierdzi w całym mieszkaniu. On jest ohydny.
Magda zdjęła buty, a raczej skopała je ze stóp. Widziałam, że jeden zostawił ślad na ścianie. Jak ojciec zobaczy, znów będzie gadanina do wieczora.
Magda poszła do toalety. Gdy wróciła, ściągnęła sweter, poprosiła o herbatę z cytryną i miodem oraz o coś słodkiego. Usiadła w moim fotelu.
Zerknęłam na zegarek. Śliwa piszczał, Magda grzała dłonie o kubek.
– Czytasz to?
Przecież widzi, że to czytam. Jest okropnie złośliwa. Naprawdę nie pamiętam, dlaczego w ogóle chciałam się z nią przyjaźnić.
– Chodźmy, bo Śliwa szaleje.
Byłam spięta. Lada moment ktoś mógł wrócić do domu. Chciałam, żebyśmy wreszcie wyszły.
– Minutkę, tylko dopiję. Pyszna, szkoda zostawić. Nie wiem, jak ty to robisz, że zawsze wychodzi ci taka dobra.
Usłyszałam klucz w drzwiach, Śliwa zaczął szczekać z radości, a potem dobiegły mnie jakieś dziwne odgłosy.
Kuba razem z Jarem, swoim kolegą, usiłowali przepchnąć przez drzwi drucianą klatkę.
– Co to jest?
– Czołg z wodotryskiem. – Bazyliszek patrzy na mnie z politowaniem i posyła Jarowi porozumiewawcze spojrzenie. – Nie widziała nigdy klatki.
– Ale taka duża... – Nie wiem, po co to powiedziałam.
– Dla mnie. Od dziś będę w niej spał, żebyś mnie nie pogryzła.
Magda posłała mi spojrzenie pełne współczucia i szepnęła: „Bazyliszek”. Wie, że tak nazywam Kubę. Wspomniałam jej o tym w czasach, gdy zwierzałyśmy się sobie ze wszystkiego. Dziś na pewno bym jej o tym nie powiedziała.
Wreszcie wyszłyśmy. Spuściłam Śliwę ze smyczy i myślałam, że Magda wreszcie mi opowie tę swoją niesamowitą historię, ale ona zaczęła inny temat.
– Kochana ta Basia, nie da się jej nie lubić.
– To prawda. Ma niesamowite poczucie humoru. Trzeba jej jakoś pomóc z tą historią, bo...
– Ty chcesz jej pomóc?
– Tak, a co?
– Nic. – Magda zrobiła jedną ze swoich głupich min. – One cię nazywają: Ciuma.
– Kto?
– Baśka i Oliwka. To znaczy kiedyś, teraz już może nie. Ale to nie było miłe, gdy przy mnie tak o tobie mówiły.
Ciuma. No pięknie! A miałam wrażenie, że Baśka mnie lubi. Zrobiło mi się strasznie przykro, bo akurat po Baśce czegoś takiego bym się nie spodziewała. Chciałam zapytać, skąd Magda o tym wie, ale nie dała mi dojść do słowa.
– Weruś, sorki, ale tu cię zostawię, bo mam tylko dziesięć minut. Lecimy z mamą po buty dla mnie. Kupuję jednak te kozaczki... Pogadamy jutro!
Pomachała do mnie. Pół minuty temu szła wolno, ruszając się jak w smole, a nagle z werwą już biegła do domu. Mieszkamy dość blisko siebie, może kilometr, ale nie chodzi o drogę, tylko o zasady. Zawsze mi to robi – zostawia mnie na lodzie! A ja się daję.
Zawołałam Śliwę i wściekła wracałam do domu. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Najlepszy czas – dwie godziny, kiedy nikogo nie ma w domu, zostały zmarnowane i na dodatek zaczęło padać, a jak na złość nie był to śnieg. Magda była już w domu, a ja wracałam w strugach deszczu. Śliwa hasał w błocie, szczekał i taplał się w kałużach. Wytarcie mu łap zajmie mi co najmniej kwadrans. Nienawidzę zapachu sierści pomieszanego z błotem.
Pies ledwo dał się złapać. Musiałam mu kilka razy przylać, żeby przestał się szarpać.
Ojciec już był w domu. Jeszcze go nie widziałam, a już wiedziałam, że jest zły. Jego nastroje wyczuwam przez ścianę. Może zobaczył ten ślad buta, może Śliwa coś nadgryzł albo Bazyliszek zostawił bałagan.
Wyszedł do przedpokoju. Odwróciłam się tyłem i usiłowałam na niego nie patrzeć. „No, o co się tym razem przyczepisz?” – pomyślałam.
Nawet przez moment wydawało mi się, że nie jest zły, ale to było tylko złudzenie. Popatrzył na mnie i warknął:
– A jakieś „dzień dobry” to nie łaska?
Znowu zaczyna. Coś tam mu odmruknęłam, żeby się odczepił, ale nic z tego.
– Chodź no tu. Z kim ty się zadajesz?
– Z ufoludkami, nie wiedziałeś?
Zacisnęłam szczęki ze złości. Nie cierpię głupich pytań.
– Z ufoludkami? Jak ja lubię rozgarnięte dziewczynki. Nie dziwię się, że żaden chłopak...
Nienawidzę, gdy ojciec niby tak dobrodusznie, niby tak mimochodem gada, że z kimś takim jak ja żaden facet się nie zwiąże. Byłam kłębkiem nerwów, więc od razu zakręciły mi się łzy w oczach.
– O, już ryczy. – Ojciec krzywi się tak samo jak Kuba. – Trochę dystansu do siebie. – Nagle zmienił ton. – Wyobraź sobie, wysiadam dziś i widzę grupę rozwrzeszczanych, ryczących małolat. Patrzę, a wśród tej menażerii jest moje dziecko... O, przyszła matka.
– Cześć wszystkim. Ohydna ulewa.
– Pomóż matce.
Wzięłam od mamy ciężką torbę. Wystawała z niej bagietka. Byłam głodna.
– Co ci się stało, Werciu? Masz gorączkę?
Mama zdjęła czapkę, strzepnęła z niej wodę i ułożyła na komodzie, żeby wyschła. Znów zaczęłam płakać. Nie mam pojęcia, dlaczego tak często płaczę.
– Nie wiem, co z nią zrobić. – Ojciec się wyszczerzył. To chyba miało mnie rozbawić.
– Zabij mnie, będziesz miał wreszcie spokój – rzuciłam.
Ojciec podniósł ręce do góry jak na filmie.
– Ja się poddaję. Idę popracować.
Zostałyśmy z mamą same w przedpokoju.
– Jadłaś obiad? – spytała.
To jest najważniejsze. Dziecko stoi w przedpokoju zalane łzami, a jego matka pyta, czy jadło obiad. Czy w tym domu nikogo nie obchodzi nic oprócz wyprowadzania psa, odkurzania i jedzenia w szkole obiadów?
– Była awaria wody i dali nam drożdżówki i mleko.
– Aha. A co było? Jaka zupa?
– Mówiłam ci! Nie było obiadu! – Nie wytrzymuję.
– Czemu ty wiecznie podnosisz głos? Wracam wieczorem zmęczona jak pies, a do ciebie strach się odezwać...
– A nie mówiłem? – odzywa się ojciec. – Z nią nie da się wytrzymać.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju.
Śliwa spał zwinięty na moim łóżku.
– Wynocha! – Chwyciłam go za grzbiet i zrzuciłam z łóżka. – Nie wolno, rozumiesz?! Nie wolno spać na łóżku.
Musiałam go przytrzymać za kark, bo jak tylko czuje, że dostanie, zaraz się wyrywa. A musi dostać, żeby zapamiętał, że ze mną nie ma żartów.
Rzuciłam się na łóżko, ale narzuta śmierdziała Śliwą, więc zerwałam ją z łóżka i cisnęłam na podłogę. Wtedy przyszła wiadomość.
„Sprawdź mi, o której jutro grają Złodzieja. Tylko szybko, please”.
To Magda. Jutro będzie środa, środy mam zajęte – angielski i basen. I ona o tym wiedziała. Na Złodzieja też chcę iść. I o tym również wiedziała.
– Nie doczekasz się. Koniec z tym. Nie będę ci nic sprawdzać! A może jestem zajęta? A może nie mam teraz Internetu? A może mam swoje sprawy? Może się kąpię i nie słyszałam? – powiedziałam sama do siebie, ciągle patrząc na wyświetlacz. – A może po prostu mi się nie chce? Sama sobie sprawdź.
Ciekawe, z kim idzie? Pewnie z mamą albo z Andżeliką. Specjalnie wybrała środę. Specjalnie...
Zrobiło mi się smutno. To ma być przyjaciółka?
Wtedy przyszła druga wiadomość: „Weruś, błagam! Strasznie mi zależy”.
Spojrzałam na zegarek. Osiemnasta czterdzieści sześć. Oderwała mi się podszewka w kurtce, wzięłam więc nici i wolniutko, starannie, najdokładniej, jak tylko umiałam, zaczęłam ją przyszywać.
Skończyłam, zrobiłam elegancki supełek, odcięłam resztę nici i dopiero wtedy włączyłam komputer. Poczeka. Nie będę całą dobę na jej usługach. Niech się nauczy, że ja też jestem czasem zajęta i mam swoje sprawy. Niech się wreszcie nauczy.[źródło]
Książka znajduje się w szkolnej bibliotece!