czwartek, 15 czerwca 2017

Kradzione róże - Anna Łacina

PROLOG
Piątek, 29 września 2006
1.
Pierwszy raz zobaczyła go w pociągu. Wysoki, ciemnowłosy, o oczach tak intensywnie niebieskich, że aż się zdziwiła. Przy takim kolorze bujnej czupryny spodziewałaby się raczej brązowych.
Zajrzał do jej przedziału i zapytał, czy nie mógłby tu wstawić plecaka, bo zawadza przechodzącym. Wrzucił go na półkę bez wysiłku, jakby to było kartonowe pudełko, wyjął z bocznej kieszeni książkę i znowu wyszedł na korytarz.
Oparł się barkiem o okno i zatopił w lekturze. Ze swego miejsca nie mogła dostrzec, co czyta, ale chyba coś zabawnego, bo chwilami lekko się uśmiechał. Wtedy na jego policzku pojawiało się takie intrygujące wgłębienie.
Sądząc po wyładowanym plecaku, też student. Ciekawe, na jakim jest kierunku.



Kradzione róże [Anna Łacina]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE


2.
Romek zauważył ją wcześniej, bo jeszcze na peronie. Od razu wpadła mu w oko. Niezbyt wysoka, w eleganckich okularach, wyglądała na osobę, która dobrze wie, czego chce, poukładaną i zasadniczą, a przy tym nie brakowało jej ekstrawagancji. Krótko ostrzyżona, ale jak! Z prawej strony fryzura odsłaniała zgrabne uszko i podkreślała linię szyi, a potem tak jakoś to było przycięte, że włosy stawały się coraz dłuższe, by z lewej strony niemal sięgać ramienia. A jednak nieznajoma nie wyglądała ani dziwnie, ani niestosownie... No, co tu dużo mówić, spodobała mu się.
Wydawała się tak różna od dziewczyn, które znał. Jakby przyszła z innej bajki. Ale nie jako zagubiona w obcym świecie sierotka Marysia, o nie! Ten świat był jej obcy, lecz z pewnością się go nie bała. Miał wrażenie, że gdyby teraz na peronie pojawił się smok, popatrzyłaby mu w oczy bez lęku, a potwór zacząłby łasić się do niej jak pies. Ech, taką dziewczynę zdobyć, to dopiero coś! Bo że kazałaby się zdobywać, to pewne. Ale nagroda zapowiadała się słodka.
Nie była sama. Towarzyszyła jej elegancka kobieta o władczej postawie, mężczyzna w przedpotopowym tureckim sweterku i jeszcze cztery dziewczyny. Siostry? Kuzynki? Raczej nie koleżanki, bo dawało się dostrzec podobieństwo między nimi. Wszystkie miały włosy w identycznym kolorze miodowego blondu, różniące się tylko nasyceniem barwy: jaśniejszej u młodszych, a ciemniejszej u dwóch najstarszych. Miały też coś podobnego w wykroju ust, kształcie nosa... Nie ulegało wątpliwości – rodzina. I wszyscy jakby trochę nie pasowali do tego świata. Na czym ta inność polegała? Nie umiał powiedzieć.
Romek lubił bawić się w detektywa, zgadywać, kim są obserwowani przez niego ludzie. Zwykle trafiał. Jednak ta grupa... Czy to możliwe, by mieć aż pięć córek?
Mężczyzna przytrzymywał wyładowany plecak na stelażu, obok stała pękata reklamówka. A więc wyjeżdża tylko jedna osoba, reszta to odprowadzający. Kobieta przechadzała się w tę i z powrotem, jak po klasie podczas sprawdzianu. Wyprostowana, spokojna, nieustannie uważająca na każdy ruch powierzonej jej gromadki. Pewnie nauczycielka.
– I pamiętaj, zadzwoń, jak tylko się zakwaterujesz – rzuciła. Głośno i wyraźnie.
„Bingo! – ucieszył się Romek. – Nauczycielka. Odprowadza córkę studentkę na pociąg”. Ale którą z nich? Tę, która wpadła mu w oko, czy raczej tę w postrzępionych dżinsach, najwyższą z całej piątki? „Spodobałaby się Bartkowi – pomyślał o koledze, z którym dzielił etnograficzne pasje. Miał dojechać następnego dnia. Ubrana w luźny workowaty sweter, nieco przygarbiona, z burzą loków zasłaniających twarz. Zupełne przeciwieństwo tamtej. – A może jadą obie? Z jednym plecakiem? Niemożliwe”.
Trzecia z dziewcząt, delikatna blondynka o porcelanowej urodzie, z pewnością nie wybierała się na studia. Nie mogła być starsza od Patrycji, jego młodszej siostry. Ani dwie najmłodsze, na oko siedmio- czy ośmioletnie, skaczące po peronie jak wróbelki i jak one rozćwierkane.
Megafon brzęknął, przerywając detektywistyczne dywagacje, i zapowiedział pociąg do Warszawy. Tłumek na peronie zafalował, starając się zająć strategiczne pozycje. Romek ustawił się niedaleko osobliwej rodziny, tak by dostać się do tego samego wagonu. Był strasznie ciekawy, czy jego hipotezy są słuszne.
Nadjechał pociąg. Romek przepychał się w masie łokci, kolan, plecaków i toreb. Pierwszy przedział – szczelnie wypełniony. Drugi to samo. Trzeci też, ale właśnie w trzecim wśród kłębiących się osób wypatrzył tę, która tak go zaintrygowała.
Facet w tureckim sweterku pomógł jej uporać się z tobołami, potem ona objęła go, cmoknęła w policzek i mężczyzna opuścił przedział. Dziewczyna wyszła za nim na korytarz i przepchnęła się do okna, by pożegnać stojącą na peronie rodzinę.
Bardzo ciepło ze sobą rozmawiali. Romek wyczuwał silną więź między nimi. Nawet trochę im pozazdrościł. Wprawdzie sam zrobił wszystko, żeby go nie odprowadzono, ale teraz poczuł żal.
Pociąg ruszył. Nieznajoma jeszcze długo machała, wychylając się przez otwarte okno. Potem wróciła do przedziału. Minę miała niepewną. Romek założyłby się, że zadaje sobie teraz pytanie o sens studiów poza domem. I że właśnie zaczęła tęsknić za tym, od czego jeszcze niedawno chciała się uwolnić. Jak on.
Otworzył drzwi do jej przedziału. Złowił spojrzenia pasażerów, mówiące: „Nie widzisz, że zajęte?”.
– Przepraszam – powiedział. – Czy mógłbym włożyć tam swój plecak? – Wskazał ostatni kawałek wolnej przestrzeni na półce po lewej. – Na korytarzu za bardzo przeszkadza.
Odpowiedziały mu aprobujące lub obojętne pomruki. Nie okazał się intruzem czyhającym na cudze miejsce, można więc było dać mu to, czego potrzebował. Dziewczyna zerknęła na niego z zaciekawieniem. Podniósł plecak z wytrenowaną swobodą, nie dając poznać po sobie, że jeszcze chwila, a trzaśnie mu coś w łokciu, włożył na półkę i wciąż zachowując kamienny wyraz twarzy, powstrzymał westchnienie ulgi. Chyba mu się udało, bo w spojrzeniu nieznajomej zobaczył to, co tak często widywał w oczach Patrycji. Tylko Patrycja podziwiała go otwarcie. Ale tak to jest z młodszymi siostrami, że patrzą na brata jak w obraz. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok i zrobiła obojętną minę, ale była zainteresowana. Czuł to.
Wyszedł na korytarz i udał, że pochłania go lektura Antropologii strukturalnej. Niech jej ciekawość wzrasta.

3.
W Kutnie zwolniło się miejsce obok niej. Usiadł, nie czekając na zaproszenie. Przedział przyjął go i wchłonął jak swego; przecież już sobie zaklepał tę możliwość, zostawiając plecak.
– Lepiej źle siedzieć, niż dobrze stać – westchnął z ulgą.
Odpowiedziała uśmiechem, ale nie podjęła rozmowy. Nieśmiała, czy udaje nieprzystępną? Dał jej minutę, a potem zapytał:
– Co studiujesz?
Niesamowite! Dokładnie w tym samym momencie zapytała o to samo! Jakby się zmówili. Miał ochotę dotknąć jej kolana i zawołać „Raz, dwa, trzy! Moje szczęście!”, ale zmroził go surowy błysk w jej oczach. Onieśmieliła go! Ostatni raz zdarzyło mu się to chyba w szóstej klasie.
– Pierwszy rok? – zaczął znowu.
– To aż tak widać? – Roześmiała się. Podobał mu się jej śmiech. – A ty?
– Owszem. Nie powiedziałaś, co będziesz studiować.

4.
– Nie powiedziałaś, co będziesz studiować – przypomniał chłopak.
Co on ją tak wypytuje? Sam też nie powiedział. I nawet nie raczył się przedstawić. Uświadomiła sobie nagle, że uwaga całego przedziału skupiła się na nich. Współpasażerowie zachłannie łowili każde słowo. Poczuła się jak bohaterka reality show. Usiadła prosto, wbijając plecy w oparcie. Dystans, jaki natychmiast powstał między nimi, dał jej odrobinę poczucia bezpieczeństwa.
– Medycynę – rzuciła niedbale, żeby sobie nie pomyślał, że ją speszył, i przeniosła wzrok na krajobraz za oknem.
– My studiujemy na SGH – odezwały się dziewczyny z przeciwka. – A ty? – Popatrzyły na chłopaka.
– Na UW. Etnologię.
– O! Co to takiego? Fajnie brzmi.
– A tak w ogóle to jestem Romek – przedstawił się wreszcie.
– Karolina. Basia – odpowiedziały natychmiast.
„Jakie on ma długie rzęsy – pomyślała. – I ciemne. Aż szkoda takich dla chłopaka”.
Zawsze zazdrościła innym długich rzęs. Ona miała krótkie, proste, i do tego szarobrązowe, jak to u blondynek.
Zastanawiała się, czy ma wyciągnąć z rękawa swój atut, czy dać sobie spokój. Chłopak przecież rozmawiał teraz z tamtymi.
– A ty? Jak masz na imię? – pomógł jej przezwyciężyć rozterki.
– Jaśmina. – Tak jak się spodziewała, spojrzał z niedowierzaniem, ale miała nadzieję, że zaskoczyła go pozytywnie.
– Jaśmina... – powtórzył. – Ładnie. I pasuje do ciebie.
Współpasażerki popatrzyły z zazdrością.
– O! – powiedziała siedząca pod oknem szatynka. Aż do tej chwili wydawała się całkowicie pochłonięta książką. – To ja cię chyba znam. Jaśmina Celer?
– Tak – odparła ze zdziwieniem.
– Joanna Widelec. Chodziłyśmy razem do przedszkola. I do pierwszej klasy. Tylko ja się potem wyprowadziłam do Bydgoszczy.
– Aśka! Aśka Widelec! – ucieszyła się Jaśmina. – Kopę lat! – Teraz już ją rozpoznawała. Joanna wciąż miała ten sam uśmiech i to samo spojrzenie szarozielonych oczu. A przede wszystkim nazwisko. Tak charakterystyczne, że od razu wywołało lawinę wspomnień. – Co się z tobą działo? Co studiujesz? – zasypała ją pytaniami.
Z pociągu wysiedli już w piątkę, w najlepszej komitywie. Ale ich drogi szybko się rozeszły. Jaśmina jechała do akademika na Karolkową, Aśka na Żwirki, dziewczyny z SGH miały stancję na Bemowie, a Romek gdzieś w okolicach ronda Babka.
Obiecali sobie, że jeszcze się spotkają. Ale Jaśmina czuła, że to tylko takie gadanie. Zresztą ponoć na medycynie nie ma czasu na nic poza studiami.

ROZDZIAŁ II
Środa, 13 sierpnia 

1.
Mężczyzna o białych włosach popijał małymi łykami herbatę, wsłuchując się w coraz bliższe śpiewy. Kolejna grupa. Może to ta? Poczuł pokusę, by wyjść już teraz, sprawdzić. Ale wiedział, że musi jeszcze poczekać. Zjawi się. Na pewno się zjawi. Nie powinien odbierać jej radości dotarcia do końca, pożegnania z koleżankami... Jeszcze tylko msza i niedługo potem będą wracać.
Trzeba jej dać trochę wolności. Niezależnie od tego, co on czuje i czego pragnie.

2.
Różę przepełniała radość. Znowu się udało! Zrobiła to! W ciągu dziesięciu dni pokonała ponad trzysta kilometrów! Nie czuła zmęczenia. Przeciwnie, miała wrażenie, jakby wyrosły jej skrzydła. Tego dnia przeszli zaledwie osiem kilometrów i czuła, że dopiero się rozkręca. Z chęcią powędrowałaby jeszcze gdzieś dalej. Jeden z pielgrzymkowych braci mówił coś o pieszej pielgrzymce z Częstochowy do Łagiewnik. A gdyby się do nich przyłączyć? Rodzice pewnie nie mieliby nic przeciwko temu. Pracę zaczyna dopiero we wrześniu. Z drugiej strony... Byłoby miło przespać się wreszcie we własnym łóżku, wymoczyć w swojej wannie...
„Pomyślę o tym później” – zdecydowała, podskakując w rytm wyklaskiwanej melodii. Już nie zazdrościła Jaśminie Grecji. Może i siostra kąpała się w ciepłym morzu, gdy Róża szła w deszczu i porywistym wietrze, albo leżała na ciepłym piasku, gdy jej chlupotało w butach. Ale może obie tak samo spływały potem: jedna na zmywaku, a druga w palącym słońcu? Albo jedna w dusznej kuchni, a druga pokonując kilometr za kilometrem w któryś z tych koszmarnie gorących i wilgotnych dni? Może obie w tym samym czasie oklejały plastrami – Róża stopy, a Jaśmina dłonie? Któż to wie?
„Jaśmina przez cały rok ciężko pracowała, nawet w lipcu miała te praktyki, niech sobie odpocznie. Niech zobaczy ten wymarzony Akropol czy co tam chciała zwiedzić – pomyślała Róża, czując się bardzo wielkodusznie. – W jakimś sensie wszystkie go zobaczą, bo przecież przywiezie zdjęcia, opowieści... Żeby tylko zamiast tego nie przywiozła złamanego serca...”.

3.
Był już synem znanego aktora, księdzem, zapoznanym geniuszem, wynalazcą, poetą, malarzem na miarę Leonarda (w kryzysie twórczym), nawróconym narkomanem, mistrzem sztuk walki, nawet demonem. Czuł, że potrzebuje oczyszczenia. Czegoś ożywczego, świeżego. Potrzebuje stać się aniołem. A może nawet archaniołem.
Musiał tylko znaleźć swoje lustro.
I właśnie dlatego przyjechał do Częstochowy.
Spokojnie, bez pośpiechu, posilał się w barze. Grupy pielgrzymkowe szły jedna za drugą. Słyszał ich śpiewy, piski megafonów, okrzyki. Wiedział, że najpierw idą pod obraz, tam za duży ścisk. Msza na wałach dopiero o 12:30. Czekał.

4.
– Idźcie w pokoju Chrystusa! – zaśpiewał diakon. Jeszcze pieśń na zakończenie i ludzie powoli, niechętnie, zaczęli się zbierać.
Uwagę Róży zwrócił długowłosy chłopak klęczący na wilgotnej trawie. Zapatrzony w Jasną Górę cały zatopił się w modlitwie.
„Jakby nic innego nie istniało – pomyślała. – Tylko on i Bóg. Może powierza jakąś trudną sprawę?”.
Szybko dołączyła swoją modlitwę do jego intencji, jakakolwiek by była. Skoro tak żarliwie o coś prosi...
Fala pielgrzymów niosła ją coraz bliżej niego. Dzieliło ich może kilkanaście metrów, gdy chłopak wstał z klęczek, ciągle jeszcze wpatrzony w Jasną Górę. Dostrzegła mokre ślady na jego kolanach. Szybko przeniosła spojrzenie na koleżanki.
– Co zrobicie po przyjeździe do domu? – zapytała. Nie będzie się gapić. Gdyby przypadkiem zauważył, umarłaby ze wstydu.
Zaczęły coś ze swadą opowiadać, jedna przez drugą, a ona nie mogła się powstrzymać, by raz jeszcze nie zerknąć. I wtedy... ich spojrzenia się spotkały, a on nieśmiało się do niej uśmiechnął.
Zawstydziła się. W pierwszej chwili opuściła wzrok, a potem odpowiedziała pytającym, trochę ukradkowym, spojrzeniem.
– To niesamowite – szepnął, gdy podeszła na tyle blisko, by usłyszeć. – Przecież ja ciebie znam!
Zatrzymała się.
– Pewnie mi nie uwierzysz – wybąkał – ale śniłaś mi się, i to kilka razy.
Uniosła brwi.
– Przepraszam – rzekł ze skruchą. – Ale musiałem... Kiedy cię zobaczyłem... Pewnie mi nie wierzysz... Trudno się dziwić, to strasznie głupio brzmi. Pewnie...
– Różne rzeczy się ludziom śnią. – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego miałbyś kłamać?
Poczuła lekkie rozczarowanie. Chyba się pomyliła. Zdaje się, że to miejscowy podrywacz. Nie chciała jednak spławiać go tak obcesowo, jak to potrafiła Jaśmina. Przecież sprawiłaby mu przykrość.
– Ojej! – zakłopotał się. – Nawet się nie przedstawiłem. Jestem Ariel.
– Ariel? – powtórzyła, jakby była mało rozgarnięta. Ale zaskoczył ją i zaintrygował niezwykłym imieniem. Natychmiast poczuła z nim coś w rodzaju wspólnoty duchowej. Imiona w jej rodzinie też nie należały do pospolitych.
– Mój ojciec był profesorem literatury angielskiej – wyjaśnił. – Uwielbiał Szekspira.
Poczuła się nieco bezpieczniej. Naukowcy to często zwariowani ludzie. Lubiła takich. Coś z tego zwariowania udziela się zwykle dzieciom. Zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o ojcu Ariela.
– Był? – zapytała.
Przez jego twarz przemknął cień.
– Niestety. – Westchnął. – Miałem osiem lat, kiedy zmarł. Skutki internowania.
Zapadło ciężkie milczenie, które przerwał Ariel.
– A ty? – zapytał. – Jak masz na imię?
– Róża.
– To naprawdę niezwykłe. Róża... Pasuje do ciebie idealnie! Ty naprawdę jesteś jak kwiat. O proszę! Jeszcze przed chwilą wyglądałaś jak róża herbaciana, masz taki niesamowity kolor włosów, a teraz bardziej przypominasz pąsową różę. Godzina pąsowej róży. Czytałaś?
– Nie. – Zawstydziła się jeszcze bardziej. – Przepraszam, muszę już iść.
Przybrał minę zbitego psa.
– Czy mogę cię odprowadzić? Dokąd idziesz?
Sama nie wiedziała, czy chce, by jej towarzyszył.
– Ojej! – Nerwowo zerknęła na komórkę. – Muszę zaraz odebrać bagaż. Miło było cię poznać! Cześć!

5.
„Przecież takie rzeczy się nie zdarzają” – myślała Róża, idąc z Arielem w kierunku dworca. Czy to możliwe, by mu się przyśniła? I czemu właśnie ona? A jeśli to naprawdę znak? Jeśli Ariel jest odpowiedzią na jej modlitwę? Dlaczego zatem czuje taki zamęt w duszy?
Nie wydaje się niebezpieczny. Ile może mieć lat? Chyba nie więcej niż dwadzieścia parę. Typ włóczykija. Połatane spodnie, długie włosy związane w luźny kucyk, miła, szczera twarz, ładny, trochę nieśmiały uśmiech. Wydaje się sympatyczny. I taki... przyjacielski. Miała wrażenie, jakby znali się od dawna albo chociaż jakby razem przeszli tych trzysta kilometrów.
Szybko zerknęła, czy chłopak nie ma na rękach śladów po ukłuciach, ale raczej nie. Zresztą, mimo noszenia się w trochę hippisowskim stylu nie wyglądał na narkomana.
Miał w sobie coś... braterskiego. Budził w niej poczucie bezpieczeństwa i uczucia bardziej siostrzane niż... niż jakieś inne. Zawsze chciała mieć starszego brata, a nie plejadę nieznośnych sióstr.
Gdy pożegnała się z nim na błoniach, nie narzucał się. Odszedł w stronę Jasnej Góry i tyle go widziała. Nawet zrobiło się jej trochę żal. Bo jeśli naprawdę mu się śniła? Może tuż obok przeszła wielka miłość, a ona od niej uciekła? Kiedy wreszcie nauczy się odważnie stawiać czoła temu, co niesie życie?
A potem spotkała go znowu. Przypadek? Przecież nie mógł wiedzieć, że po drodze na dworzec Róża nagle postanowi iść na lody. Ona sama tego nie wiedziała. To był impuls. Zobaczyła drogowskaz i poczuła, że koniecznie musi kupić sobie chociaż jedną gałkę. Zastopowało ją na widok długiej kolejki. I wtedy zauważyła, że ktoś do niej macha. Ariel.
– Zająłem ci miejsce – rzekł.
– Skąd wiedziałeś, że przyjdę?
– Przeznaczenie? – Uśmiechnął się tajemniczo. A potem zaproponował, że zaniesie jej plecak na dworzec. Nie mogła się nie zgodzić. Potwornie ciążył.
Przechodzili koło jakiegoś baru, gdy Róża poczuła, że ktoś jej się przygląda. Ponury mężczyzna o zupełnie białych włosach mierzył wzrokiem to Ariela, to ją. Miał w spojrzeniu... coś, co ją przeraziło. Zrobił taki ruch, jakby chciał podejść w jej kierunku, ale wtedy Ariel zaproponował, by przeszli na słoneczną stronę ulicy.
– Widziałeś tego człowieka? – zapytała.
– Kogo?
– Tam przy barze, pod drzewem.
Odwrócił się i rozejrzał.
– Nikogo nie widzę.
Odwróciła się i ona. Mężczyzna zniknął.
Minęli zaparkowany przy krawężniku radiowóz i skręcili w ulicę prowadzącą w kierunku stacji. Tłum gęstniał. Znajdowali się już przy samym dworcu, gdy Róża dostrzegła koleżanki, z którymi miała wracać do Torunia. One jeszcze jej nie zauważyły. Stały zagadane, jedząc frytki. Zatrzymała się. Jakoś nie miała ochoty pokazywać chłopaka znajomym.
– Róża... – zaczął cicho i zamilkł, przygryzając wargi. – Czy... – zawahał się. – Czy musisz już jechać do domu?
– Następny pociąg mam za kilka godzin, ale wolałabym nie wracać tak późno. Poza tym w grupie zawsze raźniej.
Ruszyli dalej, pozwalając nieść się fali pielgrzymów. Dochodzili już na peron, gdy Ariel znowu się odezwał:
– Spotkamy się jeszcze?
– Nie wiem. Zadzwoń, gdybyś kiedyś przypadkiem wybierał się w okolice Torunia.
– A gdybym tak wpadł na twoją osiemnastkę, to co? Wyrzuciłabyś mnie czy zaprosiła?
Wybuchnęła śmiechem.
– Może bym i zaprosiła – odpowiedziała. – Ale niestety osiemnastkę wyprawiałam w zeszłym roku.
– Poważnie?! – wykrzyknął.
Róży nagle przemknęło przez głowę, że może Ariel jest od niej młodszy. Nie wyglądał, ale pozory mylą. Lepiej przekonać się od razu, niż robić sobie niepotrzebne nadzieje.
– Naprawdę! Już nawet dziewiętnastkę wyprawiałam. W marcu. A ty?
– No, ja też. – Popatrzył na tablicę odjazdów. – Nie pojechałabyś ze mną do Łagiewnik? – zapytał nieoczekiwanie.
Tego się nie spodziewała. Zawsze chciała odwiedzić to miejsce. Była tam raz, ale lata temu i niewiele pamiętała. Tylko jak potem wróci do domu?
– Mogłabyś przenocować u sióstr – powiedział, jakby czytał w jej myślach. – Załatwię ci nocleg. A jutro rano odprowadzę cię na pociąg do Torunia. Obiecuję. – Widząc, że wciąż się waha, dodał: – Może zapytaj rodziców?
– Jestem pełnoletnia – burknęła, ale już sięgała po komórkę. – Uprzedzę ich tylko, żeby tata nie czekał niepotrzebnie na dworcu.
Zaczęła wybierać numer, ale zrezygnowała.
– Nie, Ariel. Miło było cię poznać, tylko... chyba muszę już wracać. Gdybyś przejeżdżał kiedyś przez Toruń, to mnie odwiedź. Mogę prosić o plecak?
Stał ze spuszczoną głową i wyglądał tak żałośnie, że jej serce natychmiast stopniało.
– Może innym razem? – dodała szybko. – Mógłbyś wpaść do mnie, choćby nawet w przyszłym tygodniu, i wtedy byśmy pojechali? Zabierzemy moje siostry, może jeszcze jakichś znajomych... Daleko mieszkasz?
Pokręcił głową.
– Ariel, zrozum... Prawie dwa tygodnie nie byłam w domu. Muszę się umyć, oprać... No, sorry, ale naprawdę muszę wracać.
– Wcale nie musisz. Boisz się mnie? Pewnie sobie teraz myślisz: przyczepił się do mnie jakiś wariat, który wierzy w sny...
Żachnęła się.
– Nie zaprzeczaj – ciągnął smutnym głosem. – Wiem, że jesteś dobra i każdemu chciałabyś nieba przychylić, nawet komuś takiemu jak ja, ale nie okłamuj mnie. Chociaż nie... – Podszedł bliżej i zajrzał jej w oczy. – Ty nie potrafiłabyś skłamać. Z pewnością w domu czekają na ciebie ważne obowiązki...
– Nie – odrzekła odruchowo. – Mam jeszcze wakacje.
– A więc mogłabyś mi pomóc! – ucieszył się.
– Pomóc?
– Nie chciałem ci tego mówić... – Opuścił głowę, westchnął. – Chodź, usiądziemy gdzieś z boku, dobrze? Tu jest za duży tłok. Albo może... – Zerknął na tablicę. – Chodź, kupimy bilet do Łagiewnik, a ja ci wyjaśnię wszystko w pociągu, dobrze?

6.
Koła stukały monotonnie, usypiająco, ale Róża nie spała. Spod przymkniętych powiek obserwowała Ariela. Biedny chłopak... I jaki dzielny! Inny już dawno by się załamał albo złorzeczył Bogu, a on nie. A przecież jest taki młody. Za młody, by umierać.
Wymacała w kieszeni różaniec i zaczęła dyskretnie przesuwać paciorki.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie... Przecież jeśli chcesz, możesz go uzdrowić! On tak mocno wierzy, że zdarzy się cud... i odpuść nam nasze winy...”. Jak mogła być tak egoistyczna i przedkładać chwilowy komfort, perspektywę spania we własnym łóżku, nad pomoc bliźniemu? Wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest mu potrzebna. A ona była jak ślepa i głucha.
Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...”. Powinna mu to jakoś wynagrodzić. Ale jak? On tak niewiele potrzebuje. Chciał tylko, aby go odprowadziła do Łagiewnik. Jak on mocno wierzy, że tam właśnie uprosi dla siebie cud. Biedak, bał się jechać sam, bo gdyby nagle stracił przytomność, kto się nim zajmie? Czy wszystko z nim w porządku? Patrzy przez okno, ale pewnie też się modli... Skąd te myśli, że może Ariel coś knuje? Na pewno nie ma złych zamiarów, skoro tyle razy jej przypominał, by uprzedziła rodziców.
„Jedziemy jeszcze do Łagiewnik, nocujemy u sióstr, a jutro rano mam z Krakowa pociąg. Będę pod wieczór” – powiedziała. Poczuła się nieswojo na wspomnienie owego „jedziemy”, chociaż mówiła prawdę. No fakt, rodzice są przekonani, że jest w większej grupie, ale przecież nie skłamała? Zresztą Jaśmina też zataiła, że jedzie do Grecji z chłopakiem.

7.
W Łagiewnikach Ariel zaczepił młodą siostrę, jeszcze w białym welonie, i poprosił o wskazanie darmowego noclegu.
– Jedziemy z Częstochowy – wyjaśnił. – Z pieszej pielgrzymki, ale było nam mało i chcieliśmy jeszcze odwiedzić świętą Faustynę. Tak bardzo nam na tym zależy. Tylko wie siostra, jak to jest... Choć w kieszeni pusto, lecz dusza bogata. – Podniósł na nią szczere spojrzenie, uśmiechając się nieśmiało, acz z ufnością.
– Tak, oczywiście, dla ciebie – zakonnica uśmiechnęła się do Róży – na pewno coś się znajdzie, ale... – zawahała się, rzucając Arielowi zakłopotane spojrzenie. Nie czekał, aż dokończy myśl.
– Mną proszę się nie martwić – uspokoił ją czym prędzej. – Chciałem tylko, by Róża czuła się bezpiecznie. Pociąg ma dopiero jutro, a w nocy w Krakowie... Nie wiadomo na kogo można się natknąć.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknęła siostra. – Ale gdzie ty będziesz spał? – zafrasowała się.
– A kaplica wiecznej adoracji jest otwarta? Mam bardzo poważną intencję do wymodlenia.
Spojrzała z podziwem.
– Ale chyba nie przez całą noc?
– To naprawdę ważna intencja.
– No cóż... Ale gdybyś...
– Dla mnie to nie pierwszyzna. – Uśmiechnął się. – Pielgrzymki hartują.
Siostra patrzyła z wyraźnym ukontentowaniem. Ariel tymczasem zwrócił się w stronę Róży, nalegając, by koniecznie zawiadomiła rodziców, że dotarła szczęśliwie.
Kiedy rozmawiała, namówił siostrę, by oprowadziła ich po sanktuarium, co ta bardzo chętnie uczyniła. Nie tylko pokazała wszystkie zakamarki, ale zakończyła wycieczkę w refektarzu i poczęstowała oboje kolacją.
– Jejku – powiedziała Róża, smarując sobie czwartą kromkę. – Nie wiedziałam, że jestem taka głodna. W ogóle zapomniałam o jedzeniu!
– Jedzcie, jedzcie – zapraszała siostra. – Wiem, jak to bywa na pielgrzymkach, sama chodziłam. Czasem człowiek nie może patrzeć na jedzenie, ale zdarza się, że cały dzień idzie o suchym py... na głodnego. Proszę, częstujcie się. Jak zabraknie, to dołożę.
– Głodnych nakarmić, spragnionych napoić – zacytował Ariel z uśmiechem. On sam jadł niewiele, jakby z przymusem, choć nie wybrzydzał.
– Podróżnych w dom przyjąć – zakończyła zakonnica. – Już się najadłaś? – zwróciła się do Róży, która odstawiła pustą szklankę i odsunęła talerz. – No to chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spać. A ty, Ariel, spokojnie sobie jedz. Jak wrócę, zaprowadzę cię do kaplicy krótszą drogą.
Róża była zaskoczona, gdy okazało się, że dostanie pokój gościnny. I to z łazienką. Nie spodziewała się takiego luksusu.
– Przecież mam karimatę i śpiwór – powiedziała z zakłopotaniem. – Wystarczyłby kawałek podłogi.
– Gdyby to było jutro, musiałby wystarczyć – odparła rzeczowo siostra. – Ale akurat pokój się zwolnił. Jest tylko problem z pościelą...
– Mam śpiwór. Nie potrzebuję nic więcej.
– No to świetnie. O której cię jutro obudzić?
– Przed szóstą? Tak, żebym zdążyła na mszę.

Pierwsze, co zrobiła, gdy została sama, to weszła pod prysznic. Nie na każdym postoju miała tę możliwość. Jak dobrze zmyć z siebie brud i kurz tylu kilometrów! Przeprała najwygodniejszy podkoszulek, bluzę, skarpetki i bieliznę. Właściwie nie musiała tego robić, jutro przecież i tak wrzuci wszystko do pralki, ale o wiele przyjemniej przejechać te ostatnie pięćset kilometrów w czystym ubraniu niż w klejących się, przepoconych ciuchach.
Rozłożyła śpiwór i już miała wsunąć się do środka, gdy przypomniała sobie o Arielu. Ona będzie sobie tu wygodnie spać, a on całą noc na kolanach? Zawstydziła się. Wciągnęła spodnie na piżamę i postanowiła dołączyć do niego chociaż na godzinę. Dłużej pewnie nie da rady, już teraz usypiała na stojąco.
W kaplicy zastała dwie siostry w białych welonach, jedną w czarnym, trzy dziewczyny mniej więcej w jej wieku i brodacza w ciemnym polarze. Ariela nie było.

Darmowy fragment pochodzi STĄD.

Książka znajduje się w szkolnej bibliotece!