Dwóch kolegów ze szkolnej ławy
spotyka się po latach w Londynie. Edek, który opowiada nam tę historię, został
właśnie wylany z roboty i zamierza powrócić z emigracji. Na Rudolfa, kumpla z
dzieciństwa, natyka się przypadkiem, ale skoro los tak chciał, że się spotkali,
to przecież trzeba to uczcić.
Przyjaciele bardzo się różnią
jeden od drugiego, ich natury są tak odmienne jak dzień i noc, jak pan i
niewolnik, ale ponoć to właśnie przeciwieństwa przyciągają się najsilniej.
Już Edek ma wszystko zaplanowane,
bilet do domu w kieszeni, wpadł do Londynu na chwilę, żeby zabrać swoje rzeczy,
zadzwonił nawet do Bożeny i podał godzinę powrotu, gdy spotkanie z Rudolfem, po
raz nie wiedzieć który, wyrywa go z poukładanego świata. Zaczęło się święto,
bachanalia, alkohol leje się strumieniami, a Rudolf snuje po dziewięć opowieści
jedna za drugą, aż Edek nie jest w stanie ich spamiętać. Plączą się Edkowi te
historie, opowiedziane przez Rudolfa, ze wspomnieniami wspólnego dzieciństwa z
Sosnówki, gdzie mieszkał, z Karpacza, gdzie chodzili do szkoły, z Karkonoszy,
gdzie urywali się na wagary, z Jeleniej Góry. Edek marudzi o godzinie odlotu,
ale Rudolf oznajmia: „Nie ma żadnych powrotów! Zapomniałem ci wspomnieć, kiedy
przywiozłem cię tutaj, że z emigracji się nie wraca.
-
W porządku. Zadzwonię do ciebie z Sosnówki – odgrażam się.
-
Nic nie rozumiesz. Emigracja to nie witamina ani tłuszcz. Nie
rozkłada się w organizmie. Do domu nie wrócisz już nigdy. Co najwyżej możesz
sprawić, żeby dom wracał do ciebie. Do tego nie jest ci wcale potrzebna
Sosnówka. (…) Rzeczy należy porzucać, a nie do nich wracać.”[1]
Nie sposób uwolnić się od
Rudolfa, fascynuje i zawłaszcza, upija Edka bourbonem do nieprzytomności, a
sam?
„Rudolf stoi i popala papierosa. Nie widać po nim, żeby się upijał. Nie
pamiętam, czy kiedykolwiek widziałem go pijanego, zawsze trzeźwy jak skała,
jakby nie powstał z prochu tylko został wykuty w ametyście, karkonoskim
kamieniu szlachetnym, którego nazwa z greckiego oznacza „trzeźwy”,
„niepijany”.”[2]
|
Być Sosnówczaninem.... |
Rudolf już w młodości rzucił się
w nurt filozofii, by odnaleźć odpowiedź na pytania, które rodziły się w jego
głowie. Zafascynowany był ideą nadczłowieka Nietzschego, czytał także Eckharta,
Bataille’a, cytował Ciorana. Zagubiony Edek słuchał wywodów przyjaciela, by
podsumować: „Nic nie kumam”[3], artykułując, przy okazji, myśli niejednego
czytelnika. Ale Rudolf w odpowiedzi zdjął z półki „Księgę Ducha Gór”, by
hauptmannowskim dziełem wyjaśnić przyjacielowi fenomen Rzepióra, a potem
powrócić do cytatów Nietzchego „Człowiek jest jak ciemna chmura, z której w
każdej chwili może wyjść błyskawica. Teraz kumasz?”[4]
Edek nadal „nie kumał”. Opowiada:
„Od czasu do czasu wpadam do Karpacza odwiedzić rodziców. Przy okazji którejś
wizyty spotykam Rudolfa. Nic się nie zmienił. Wciąż nie traci czasu. W żaden
sposób życie nie może dać sobie z nim rady. Bierze je za grzywę i tarmosi do
bólu, a ono wyje i błaga o łaskę.”[5]
Ten stan ducha Edka trwa tylko do
pewnego czasu, by w określonych okolicznościach ulec zmianie.
Przyznam, że obawiałam się
książki przesiąkniętej filozofią nietzscheańską, bo co ja wiem na ten temat? Na
szczęście autor łaskawie to przewidział i ustami Rudolfa, w cytatach, wyłożył
Edkowi, i mnie przy okazji, clou sprawy. Filozofia okazała się rodzajem szkieł,
przez które patrzymy na życie. Jaskólski zaproponował nam nietzscheański model
okularów. Zdaje się mówić: załóż je i wybierz się z bohaterami w świat, z
apollińskim Edkiem, uporządkowanym, marzącym o żonie i dzieciach, znoszącym bez
skargi szarą rzeczywistość i z dionizyjskim Rudolfem, dzikim, nieokiełznanym,
wpadającym w ekstazę. Załóż czytelniku te niezwykłe okulary i poznaj filozofię
Nietzschego w akcji, sam siedząc wygodnie i bezpiecznie w fotelu. Przyglądaj
się, jak bohater z mozołem usiłuje przezwyciężyć samego siebie, by stać się
nietzscheańskim nadczłowiekiem. Czy mu się uda? Czy to jest w ogóle możliwe?
Edek i Rudolf przemierzają świat: Hongkong, Paryż,
Auckland w Nowej Zelandii, Ameryka południowa, Warszawa. Spotkać ich można
wszędzie. Ale punktem zwrotnym w życiu ich obu było pojawienie się na ich
drodze Rzepióra, karkonoskiego Ducha Gór, Rübezahla, mitycznej postaci, która
ich odmieniła. I nie ma znaczenia, czy bohaterowie wędrują akurat po rubieżach
cywilizacji, czy są w jej tętniącym centrum, tak daleko od Karkonoszy, jak
tylko jest to możliwe czy na karkonoskim szlaku. Mistyczne zdarzenie z lat
chłopięcych zostawiło niezatarty ślad, a nietzscheańskie okulary stały się
częścią ich oczu. Natomiast Rzepiór… Do tego kim jest, a kim nie jest, musicie
dojść sami.
Jak czyta się książkę przesyconą filozofią Nietzschego?
Doskonale! Powieść skrzy się humorem, niebanalnymi porównaniami, wartką akcją:
„Usiłuję dodzwonić się do Bożeny, żeby jeszcze raz ją usłyszeć i upewnić się
przy okazji, po co się urodziłem i co mam dalej robić, zanim będzie za późno.”[6]
Albo ten kawałek: „Zaglądam do księgarni i kiosku z
lokalną prasą, ale wszędzie same kretyńskie ciekawostki dla fanów sportów
ekstremalnych, których stolicą jest Nowa Zelandia. Tak już jest. Jedni nie mają
dokąd pójść, co ze sobą zrobić i do kogo się odezwać, a drudzy skaczą sobie z
mostu dla zabawy albo zbiegają na łeb na szyję ze skarpy. I pomyśleć, że
jesteśmy z jednej gliny.
Wściekły, kupuję wielki jak piłka plażowa globus. Za
moment wracam z reklamacją.
–
Daj pan inny globus. Ten jest zepsuty.
–
Jak to zepsuty? – dziwi się sprzedawca. Bierze w ręce i
sprawdza zawiasy, podstawkę, pokręca kulą.
–
Wszystko jest w porządku, nie widzę żadnych uszkodzeń.
–
Brakuje Nowej Zelandii – przecieram ręką twarz.
Zdumiony
sprzedawca obraca globusem w poszukiwaniu kraju. Ma zmarszczone czoło i
rozwarte oczy. Nachyla się w moją stronę.
-
Wcale nie brakuje. Tutaj jest. O, widzi pan? – dumnie
oświadcza, przystawiając globus do mojej twarzy.
-
Tutaj?
-
Pewnie, że tutaj, a gdzie ma być? Co pan?
-
Dawaj pan inny globus – upieram się przy swoim.
Sprzedawca sapie z dezaprobatą
i przynosi dwa inne.
Dokładnie przyglądam się
każdemu egzemplarzowi z osobna, ale bez rezultatów. Nowa Zelandia wszędzie jest
w tym samym miejscu.
-
Nieźle żeś mnie pan urządził – mówię do sprzedawcy.
-
Ja pana urządziłem?”[7]
Albo jeszcze tutaj…. Nie, co ja Wam będę książkę
przepisywała. Sami sobie ją przeczytajcie, najlepiej w całości.
|
Konrad
Jaskólski (ur. w Łodzi) – polski powieściopisarz. Jego debiutancka
powieść, Kalendarz Easy Ridera, została opublikowana w Rzeszowie w 2011
r. przez wydawnictwo Fox Publishing. Powieść ukazuje doświadczenia
polskiego imigranta pracującego jako kierowca autobusu w Wielkiej
Brytanii, fot. Kamila Dondziak |
Niekiedy powiada się o takich książkach, że czytają się
same. „Anatomia nadczłowieka” zdecydowanie „czyta się sama”. O czym opowiada? O
życiu, o dojrzewaniu, o byciu sobą, o mocowaniu się ze światem, o wyborach i
ich konsekwencjach. Niby to, co zwykle opisuje się w książkach, ale JAK
opowiada!
„Sztuka życia własnym życiem odchodzi w zapomnienie, by
nie powiedzieć – wymarła. Potrzeba bycia czymś więcej opanowała świat w każdej
dziedzinie. Żeby dotrzeć do człowieka, trzeba się dzisiaj nieźle napocić. (…)
Nie wystarczy mieć imię, nazwisko, pracę, wykształcenie i rodzinę, żeby być
sobą. Trzeba bywać w Paryżu, mieć aparat fotograficzny z tysiącem funkcji,
które służą kompletnie do niczego, wyrobione zdanie na każdy temat, władzę
absolutną, a przynajmniej taką, która upoważnia do wykopania na zbity pysk
podwładnego i miliona innych, równie absurdalnych rzeczy. Zupełnie, jakby
ludzkość stała u progu wynalezienia czegoś lepszego niż wolność.”[8]
Finał jest brawurowy i pełen fajerwerków. Cóż! Po takiej
ilości wypitego bourbona, jaką zaserwował swoim bohaterom autor, trzeba
przyznać, że i tak wyrażali się składnie oraz poradzili sobie nieźle z
zasadzkami, jakie im postawił na drodze. Ostatnie fragmenty układanki wskakują
na swoje miejsce, a czytelnik ma o czym myśleć przez następnych ileś godzin.
Przydałby się ciąg dalszy, jakaś druga część, cokolwiek, ale … nie ma.
Polecam gorąco „Anatomię nadczłowieka”, a sama wracam do
początku, żeby jeszcze raz przeżyć przygody bohaterów oraz spotkać na
karkonoskim szlaku Rzepióra według wersji Konrada Jaskólskiego!
-------
[1] „Anatomia nadczłowieka. Przewodnik dla początkujących”,
Jaskólski Konrad, seria „Z Biblioteki Ducha Gór”, Ad Rem 2016, s. 33
[2] tamże, s. 54
[3] tamże, s. 67
[4] tamże
[5] tamże, s. 89-90
[6] tamże, s. 51
[7] tan ze, s. 120-121
[8] tamże, s. 18-19
Anatomia Nadczłowieka. Przewodnik dla początkujących
Konrad Jaskólski
Seria:
Z Biblioteki Ducha Gór
Wydawnictwo: Ad Rem
data wydania16 grudnia 2016
ISBN 9788365295613
liczba stron 378
W serwisie Goodreads:
TUTAJ
Lubimy Czytać:
TUTAJ
BiblioNETka:
TUTAJ